Agnieszka Radwańska w przeciągu ostatnich trzech lat nie wygrywała turniejów WTA. W ostatnią niedzielę udało się w Carlsbadzie, ale bez pomocy ojca-trenera, z którym zawodniczka postanowiła się rozstać. – Sukcesy „Iśki”, a życzę ich jej jak najwięcej, zawsze będą szły także na moje konto. Nawet za dziesięć lat! Przecież to ja ją kształtowałem jako tenisistkę – mówi Robert Radwański w rozmowie z Wojciechem Batko z „Polska The Times”.
Agnieszka wygrała w niedzielę turniej w Carlsbadzie. Czy radość z tego sukcesu nie mieszała się ze zwykłą ludzką zazdrością, że „nie pójdzie” to na moje konto, gdyż mnie tam nie było?
– Co to za pytanie!? Nie, ono nie jest na miejscu! Przecież sukcesy „Iśki”, a życzę ich jej jak najwięcej, zawsze będą szły także na moje konto. Nawet za dziesięć lat! Przecież to ja ukształtowałem ją jako tenisistkę. Pracowałem z nią dzień w dzień od wielu lat. I właśnie ta mozolna praca jest najistotniejsza, a nie to, kto jest przy zawodniczce na turnieju. Bardzo proszę też napisać, że zawsze będę się radował z jej osiągnięć, bez względu na to, czy jej mecze będę oglądał w telewizji, czy też siedząc na trybunach danego kortu! To się nigdy nie zmieni!
Rozumiem więc, że ta wyjątkowa pępowina została ostatecznie przecięta?
– Oj, szukamy podtekstów…
A co, nie ma ich?
– Oczywiście, że ich nie ma! W naszej różnicy zdań, czy jak kto woli w konflikcie, chodzi bowiem tylko o sprawy sportowe. Dopatrywanie się innych przyczyn to są spekulacje, albo jak kto woli ? luźne dywagacje.
Czyli jednak konflikt?
– Boże, nie czepiajmy się słów, bo wtedy możemy dojść nawet do najbardziej absurdalnych wniosków. Nasze zawodowe rozstanie jest próbą wyjścia z impasu. Niewielu, albo nikt stojący z boku tego nie zrobił, czyli nie dokonał dogłębnej analizy występów Agnieszki, a przecież w tym roku przegrywanie przez nią wygranych meczów stało się normą. Dlatego zmiany były nakazem chwili, bo ona ma wygrywać, a nie grać ładnie, prowadzić w trzecim secie 4:0 i nagle zapominać, o co w tenisie chodzi!
Słyszało się o wytwarzanej przez Pana presji na córkę. O obciążeniu, którego Agnieszka nie potrafiła już znieść…
– Przepraszam, ale o co chodzi?! W sporcie nie da się żyć bez presji. Umiejętność radzenia sobie ze stresem jest fundamentem, na którym można budować ewentualne sukcesy. Czyżby to stres, presja nie pozwalały „Isi” grać dobrze i skutecznie przez cały mecz, skoro przez dziewięćdziesiąt procent jego trwania nie wpływały negatywnie na jakość poczynań? Bądźmy poważni!
Czyli co ? porażki, żeby na złość tatusiowi „odmrozić sobie uszy”?! A może bunt pokoleniowy, powiedzmy spóźniony o dwa-trzy lata?
– Bardziej to pierwsze, gdyż Agnieszka uwierzyła całej masie klakierów, łącznie z tymi z Polskiego Związku Tenisowego, jaka to jest świetna, wspaniała, cudowna, a tatuś jest „be”. Bzdury, najczęściej wygadywane przez tych „zaniepokojonych” i „życzliwych”, zrobiły swoje i nagle „Isia” uznała, że zjadła już wszystkie rozumy. Przy okazji przestała umieć słuchać. A tatuś nie mógł być „cacy”, skoro wymagał, narzucał reżim pracy, wytykał błędy. Owszem, czasami w sposób nawet obcesowy, ale jeśli porażki stały się standardem, to już nie mogłem, może też nie potrafiłem inaczej. W pewnym momencie złapałem się na tym, że biję głową w mur. Ale nigdy nie byłem i nie będę klakierem! Jednakże zaznaczam raz jeszcze ? wszystkie nasze nieporozumienia były i są na linii trener ? zawodniczka, a nie ojciec ? córka!
I nagle, już bez ojca przy boku, Agnieszka poszła w górę…
– Słucham, gdzie poszła?! Przepraszam, ale na razie nic wielkiego nie zrobiła. Tak, tak, proszę się nie dziwić! Gdy słyszę, że w Carlsbadzie osiągnęła największy sukces w karierze, to tylko się uśmiecham z politowaniem. Przecież jedynie obroniła ubiegłoroczne punkty i miast przegrać w finale (jak przed rokiem z Kuźniecową ? przyp. bat), tym razem wygrała ostatni turniejowy mecz. A jeśli „Isia” nie zgodzi się z moją opinią, to niech na złość tatusiowi wygra US Open! Czego jej z serca życzę i będę szczęśliwy, jeśliby to zrobiła! Albo w najgorszym przypadku dojdzie do półfinału. Wtedy z przyjemnością uderzę się w pierś i przyznam, że zmiany dały korzyści. Na razie więc czekam…
Czy wasze sportowe rozstanie jest definitywne, czy może tylko czasowe?
– Odpoczywamy od siebie, dając sobie czas do końca tego roku. Jeśli wtedy Agnieszka, zresztą razem z Ulą, uznają, że ten nowy układ się sprawdza, to proszę bardzo. Z mojej strony drogę będą miały wolną. Niech znajdą trenera, który będzie z nimi pracował na co dzień, także w Krakowie. Niech wynajmą mu mieszkanie, dadzą wikt i opierunek… Łatwo jest bowiem pojechać z tenisistką na turniej, czyli wziąć „gotowca”… Gorzej jest z codziennością, z tym „szarym” Krakowem, gdzie wszystko, albo prawie wszystko się wypracowuje. Cóż, jeśli uznają, że rozstaniemy się zawodowo, to mogą dowiedzieć się prawdy… Prawdy od życia.
„Pijemy” dosyć mocno. A to „gotowiec”, a to czarna wizja po ewentualnym definitywnym rozbracie…
Cóż, mam pięćdziesiątkę na karku, czyli jakąś tam znajomość życia. Nie działam w próżni i wiem, jak ludzie potrafią być czasami „pomocni”. Dlatego otwarcie o tym mówię. Jeśli córki będą chciały głębiej się nad tym zastanowić, będę szczęśliwy. A jeśli nie? Cóż, są dorosłe.
Rozmawiał Wojciech Batko