Dla mnie na korcie nie ma różnicy, czy jestem pięćdziesiąta, czy dziesiąta. Tak samo trzeba wyjść i pokonać rywalkę – powiedziała dla „Przeglądu Sportowego” Agnieszka Radwańska.
Od półtora miesiąca nie rozegrała pani meczu. Nie stęskniła się już pani za rywalizacją i turniejową rzeczywistością?
Agnieszka Radwańska: Nie, zupełnie nie. Przez dziesięć miesięcy gram właściwie bez przerwy, więc te krótkie wakacje wcale mi się nie nudzą. Miesiąc, który spędzam w domu w Krakowie, mija aż za szybko. Tym bardziej że prawdziwe wakacje miałam przed dwa tygodnie w listopadzie, kiedy wyjechałam do Egiptu. Od początku grudnia bardzo intensywnie trenuję.
To prawda, że codziennie odbywa pani trzy treningi?
Tak, dwa tenisowe i jeden ogólnorozwojowy. Po południu prosto z kortów jadę do sali gimnastycznej. Kiedy są korki, ledwo zdążam. Tylko w sobotę ograniczam się do tenisa, a w niedzielę w ogóle odpoczywam.
Jak ocenia pani swoją formę przed nadchodzącym sezonem?
Czuję się dobrze. Nie mam żadnych objawów odnawiających się kontuzji, wszystko wygląda bardzo optymistycznie.
Siostra do ostatniej chwili walczyła o punkty rankingowe, żeby zagrać z panią debla w Australian Open. Jeśli się jednak nie zakwalifikuje, czy będzie pani szukać innej partnerki w Melbourne?
To, czy Ula załapie się na debla, okaże się pewnie pod koniec grudnia. Jeśli nie, podejmę decyzję już w Australii. Na razie wiem tyle, że w moim pierwszym turnieju w Sydney zagram w parze z Marią Kirilenko. Zwykle przed turniejem wielkoszlemowym odpuszczam sobie debla, żeby nie eksploatować organizmu. Ale po dwumiesięcznej przerwie w startach przyda mi się kilka dodatkowych spotkań, żeby przyzwyczaić się do nawierzchni, klimatu. Równie dobrze mogę przecież przegrać w singlu w pierwszej rundzie, wtedy będzie mi bardzo brakować treningu w bojowych warunkach.
Czuje się pani wyjątkowo, zaczynając sezon w czołowej dziesiątce?
Dla mnie na korcie nie ma różnicy, czy jestem pięćdziesiąta, czy dziesiąta. Tak samo trzeba wyjść i pokonać rywalkę.
Więcej w Przeglądzie Sportowym