Nowe Szaty (Rakieta) Króla

42

Roger-Federer-008W majestat 17-stokrotnego triumfatora turniejów wielkoszlemowych, niekwestionowanego rezydenta tenisowej czołówki (od października 2002 r. nieprzerwanie w pierwszej dziesiątce rankingu ATP, w tym rekordowe 302 tygodnie na samym szczycie) nawet najzagorzalszym miłośnikom Rafaela Nadala nie zdarzało się powątpiewać. Choć po okresie brutalnej dominacji w latach 2004-2007 (roczny bilans spotkań w tym czasie to odpowiednio: 74-6, 81-4, 92-5, 68-9) najpierw nadeszła detronizacja przez wspomnianego Nadala, a następnie powiększenie grona hegemonów do Wielkiej Czwórki, wydawać się jednak mogło, że jeszcze sporo wody upłynie nim Federer przestanie regularnie gościć w tenisowej elicie, a turniejowe drabinki już od wczesnych rund będą się piąć bez jego udziału. Aż nastąpił feralny rok 2013.

Pierwszym zwiastunem problemów była kontuzja pleców podczas ubiegłorocznego turnieju Indian Wells, zakończonego – w tych okolicznościach ? podwójnie bolesną porażką z Nadalem 4:6 2:6. Poważny regres nastąpił na ulubionej przez Federera wimbledońskiej trawie, gdzie notowany wówczas poza pierwszą setką Sergiy Stakhovsky odprawił mistrza już w 2-giej rundzie. W tym momencie następuje seria nerwowych ruchów z niespodziewanym startem na mączce w turniejach o niższej randze (ATP 500 i ATP 250) zakończonych wstydliwymi porażkami z Federico Delbonis (114 ATP) i Danielem Brandsem (55 ATP) oraz testowaniem rakiety o większej 98-calowej główce.

Opierając się na relacji Tony Godsick’a, agenta Federera, ubiegłoroczne lato upłynęło na sukcesywnych próbach dopasowania parametrów sprzętu do wymogów mistrza. Sądząc po powrocie na czas US Open (porażka w 4 rundzie z Robredo) do pierwotnej 90-calowej główki nowa przyjaźń wykuwała się w bólach. Najwyraźniej nie zniechęciło to Federera i do sezonu 2014 przystąpił w nowym-starym rynsztunku o powiększonej główce. Pierwszy efekt, czyli przegrany, ze stopniowo gasnącym w ostatnich latach Hewittem, finał w Brisbane, był niejednoznaczny. Pewniejsza gra podczas pierwszej lewy wielkoszlemowej w Australii to już zauważalny progres potwierdzony zwycięstwem w Dubaju (ograny po półtorarocznej przerwie Djokovic) i bardzo solidny występ (finał) na kortach Indian Wells.

Wynikami nowa główka zdecydowanie się broni. Federer odzyskał pewność jednoręcznego backhandu przypominając sobie, że nadużywany do niedawna slajs jest elementem stricte defensywnym. Zresztą „lewa” strona była największą dziurą w szwajcarskim serze, co skrzętnie wykorzystywali gracze już nie tylko pierwszego sortu. Warto też zwrócić uwagę na serwis, który odzyskał dawną moc i regularne wycieczki do siatki. Przeprosiny z ofensywnym nastawieniem to zapewne także zasługa nowego „mentora” – Stefana Edberga (kto nie miał przyjemności oglądania transmisji z występów Szweda niech szybko odpali youtube) oraz, jak przyznaje sam Federer, nareszcie zdrowych pleców.

Nie posiadając magicznego wzoru liczącego procentowy wpływ nowego sprzętu na poprawę wyników przyjrzyjmy się temu co widać gołym okiem. Przede wszystkim większa o 8 cali główka. To sporo, jednak cała czołówka (poza Del Potro – 95 cali) operuje tu wielkościami rzędu 98-100 cali. Przekłada się to na zauważalne u Szwajcara przyspieszenie gry. Wystarczy porównać zapędzonego w defensywny róg Federera w meczach z przeciętnym Stakhowskym, bądź statycznym Robredo, versus ostatnie pojedynki z Murray’em w Australii, czy Djokovicem w Dubaju i Kalifornii. Proporcjonalnie do rozmiaru główki rośnie tzw. sweet spot (pole optymalnego trafienia) dający większy margines ewentualnego błędu. Kto oglądał Federera w akcji zapewne nie raz zastanawiał się skąd biorą się tak częste i wstydliwe zagrania w okolice bliższych trybun. Oczywiście bezpośrednio z nieczystego uderzenia, które z kolei wynika z braku koncentracji, spóźnionego ustawienie do piłki, ale też „niewybaczającej”, bo z niewielkim „słodkim punktem”, rakiety. Podsumowując, gra naszego bohatera stała się płynniejsza, bardziej ofensywna, a jednocześnie pozbawiona przykrego elementu nerwowości.

Zwróćmy jeszcze uwagę na zawsze istotny element mentalny. Odpowiednio dopasowany sprzęt czy to w tenisie czy narciarstwie czy też rekreacyjnym bieganiu pozwala nam skoncentrować się na samej rywalizacji bądź optymalny wykonaniu czynności. Analizowanie rakiety, narty czy buta kiedy toczy się akcja to na szczeblu amatorskim utrata przyjemności dla której uprawiamy daną dyscyplinę, a dla zawodowca prosta droga do szatni z nosem spuszczonym na kwintę. Przecież sama dywagacja pozbawia niezbędnej koncentracji i wytrąca zawodnika z rytmu. A co o tym sądzi główny zainteresowany? W wywiadzie dla atpworld.com skwitował, że rakieta sprawuje się lepiej niż oczekiwał, ale najistotniejsze jest, że w końcu może się skupić na samej grze zamiast nieustannym testowaniu i rozważaniu, czy to jest ten właściwy model.

Oczywiście znajdą się zwolennicy status quo, którzy powiedzą, że nie zmienia się sprawdzonej formuły (w tym przypadku przyjaźń trwała od 2002 r.), albo że metryki nie oszukasz i to w niej jest pies pogrzebany. Być może. Jednak przekonująco brzmi wypowiedź pewnego oddanego użytkownika główki 85-calowej, niejakiego Pete’a Samprasa, który już po zakończeniu kariery żałował, że nie pokusił się o przygodę z większym egzemplarzem.