Nie ten Murray zapisał kartę historii

26

O miłości Brytyjczyków do tenisa chyba nie trzeba nikogo przekonywać. Państwo, które wniosło bardzo duży wkład w rozwój „białego sportu” bardzo często odczuwa jednak ogromny niedosyt, pomimo osiąganych wielu sukcesów.

Wydawało się, że złote czasy wracają na Wyspy, a wszystkie oczekiwania spełniać miał szkocki zawodnik, Andy Murray. Poniekąd mocno pomógł on w zaspokojeniu głodu, jaki odczuwali Brytyjczycy. Jednym z kamieni milowych do powrotu blasku było zwycięstwo singlisty w „The All England Lawn Tennis Club” podczas rodzimej odsłony Wielkiego Szlema, Wimbledonu.

Turniej, gdzie po bilet stoi się w kilkugodzinnej kolejce ma swoje tradycje, jednak po II wojnie światowej miejscowi nie mogli doczekać się swojego triumfu. Ostatnim przedstawicielem gospodarzy, który sięgnął po tytuł była Dorothy Round. W pamiętnym także dla Polaków finale z 1937 roku, tenisistka z Dudley okazała się lepsza od Jadwigi Jędrzejowskiej, pokonując ją 6:2 2:6 7:5.

W późniejszych latach rozpoczęło się odliczanie do kolejnego lauru. Spore nadzieje pokładane były w Timie Henmanie. Swego czasu czwarta rakieta globu czterokrotnie dochodził do półfinału, jednak za każdym razem na tej fazie kończył swój udział. Kibice przeżywali jego mecze na znajdującym się za kortem centralnym „Wzgórzem Henmana”, ale triumfu nie doczekali się.

Dopiero Murray w 2013 roku wytrzymał presję, z jaką musiał wyjść na kort. W finale nie stracił seta z Novakiem Djokoviciem (Serbia), ogrywając go 6:4 7:5 6:4.

Apetyt rośnie w miarę jedzenia, więc przed Brytyjczykami, a zwłaszcza przed obecnym wiceliderem światowych list stawiano nowe roszczenia. Drugim łupem Szkota okazało się poprowadzenie drużyny narodowej do triumfu w Pucharze Davisa. W zeszłorocznym finale w Gandawie Murray zdobył trzy punkty dla swojej drużyny w starciu z Belgią, a wraz z nim ze zwycięstwa w 104. edycji prestiżowych rozgrywek cieszyć się mogli Kyle EdmumdJames Ward, a także brat Andy’ego, Jamie Murray.

Pozostał jeden główny cel i wierzono, że Andy ponownie doprowadzi do szaleństwa swoich rodaków. Do pełni szczęścia Brytyjczykom brakowało lidera światowych list od lat 70. Wszyscy wiedzieli, że Murray stanie przed nie lada wyzwaniem, jakim jest detronizacja Novaka Djokovicia. Rywalizacja obu panów zawsze jest pełna rumieńców, jednak bilans ich bezpośrednich potyczek wynosi 22:9 na korzyść Serba.

Gdy wydawało się, że ciężko wyobrazić sobie, żeby szaty lidera przyodziać miał 28-latek z Glasgow, po cichu, bez specjalnego dopingu, inny Brytyjczyk wskoczył na pierwsze miejsce notowania. Starszy o 15 miesięcy brat Andy’ego zdjął presję z bardziej rozpoznawalnego zawodnika, zostając liderem rankingu deblowego!

Jamie Murray zacznie przewodzić światowym listom 04 kwietnia, kiedy ukaże się ranking po zakończeniu zmagań w Miami, jednak już wiadomo, że to on przejmie schedę po Marcelo Melo (Brazylia). Co ciekawe, to w sporej mierze zasługa Brazylijczyka, że właśnie teraz trzydziestolatek zostanie liderem deblowych list. Sam Murray odpadł na Florydzie w I rundzie, ale większe straty punktowe poniesie Melo, który tym razem zakończył występ na II rundzie.

Po przeliczeniu punktów Jamie Murray nie omieszkał dodać zdjęcia w mediach społecznościowych z wyrzeźbioną na plaży jedynką, symbolizującą zmianę króla.

Analizując karierę to przypomina ona nieco sinusoidę. Już w 2007 roku triumfował na Wimbledonie w grze mieszanej z Jeleną Jankovic (Serbia), jednak później przyszły ciężkie lata, jeżeli chodzi o występy na Wielkich Szlemach. Dopiero w zeszłym sezonie, wraz z Johnem Peersem (Australia) dotarł do swojego pierwszego deblowego finału jednej z czterech największych imprez w sezonie. Zarówno po Wimbledonie, jak i US Open panowie mogli tytułować się „jedynie” finalistami. Dopiero w styczniu tego roku Murray i Bruno Soares (Brazylia) triumfowali w Melbourne podczas Australian Open.