Co nagle to po diable, czyli dlaczego Radwańska przegrała z kontuzją?

27

radwanska cryingNajlepsza polska tenisistka w historii. Finalistka wielkoszlemowego Wimbledonu. Niegdyś wiceliderka światowego rankingu WTA. W jednym z najważniejszych meczów w karierze zostaje jednak powstrzymana. W wielkim finale turnieju rangi Premier Manatory w amerykańskim Indian Wells Agnieszka nie przegrała z rywalką, Włoszką Flavią Penettą. Nie, krakowianka poległa w starciu z czymś z czym nie miała szansy wygrać. Z kontuzją, przeciwnikiem bezwzględnym i bezlitosnym. Nie mogąc pokazać pełni swoich możliwości Radwańska udowodniła jednak, że potrafi walczyć do granic możliwości i nie obce jest jej pojęcie sportowej złości. I nie można Agnieszki za ten mecz ani usprawiedliwiać, ani  ganić. Oczywistym jest, że stając twarzą w twarz z bezlitosnym losem Polka od samego początku była na straconej pozycji. A jednak, próbowała walczyć, odgryźć się, wreszcie chciała ogromny ból pokonać. Ale nawet mimo wielkiego zaangażowania i kilkunastu tabletek przeciwbólowych oraz ściskających rzepkę i całe kolano bandaży, ta niezniszczalna wydawałoby się i zahartowana w bojach tenisistka poddała się. Jednak nad 25-letnią Radwańską górę wzięła także ogromna sportowa ambicja i chęć pokazania zgromadzonym w Indian Wells Tennis Garden kibicom jak bardzo zależy jej na dobrym występie.

 

A przecież na tym zależało jej najbardziej. Po pokonaniu Simony Halep, od poniedziałku piątej rakiety świata, Agnieszka rozbudziła apetyty, tak kibiców jak i swoje, do niebotycznych wprost rozmiarów. Stając do walki w tym ostatnim akordzie żeńskiego turnieju Polka nie miała zamiaru rezygnować z wygranej. Jednak już po kilkunastu minutach nietrudno było zauważyć, że z krakowianką nie jest najlepiej. Jej zagrania nie mają właściwego dla stylu Agnieszki polotu, zbyt często także przytrafiały jej się niewymuszone błędy. Obserwujący Polkę z wypiekami na twarzy nadwiślański kibic zapewne albo, jeżeli znał Agnieszkę, przecierał oczy ze zdumienia wołając o pomstę do nieba, albo siadając w niedzielny wieczór do tenisowej uczty przy każdej wybitnie nieudanej akcji używał nieparlamentarnych słów do zwerbalizowania swoich przekonań, uczuć, czy emocji. A robił tak dlatego, że ten finałowy mecz w żadnym, nawet najmniejszym stopniu nie przypominał mu przeciętnego meczu Agnieszki. Nawet niewprawne oko mogło zauważyć, że było w nim coś nienormalnego i po prostu nie pasującego do tej, jak już się przez lata przyzwyczaił, zwycięskiej sportsmenki znad Wisły .

 

Samej Agnieszki winić nie mamy prawa. Możemy jej tylko współczuć i żałować tego, że ta nieszczęsna kontuzja kolana przydarzyła jej się właśnie w takim momencie, w finale wielkiego turnieju. Jednak w tej otchłani ciemności, smutku i płaczu znajdujemy także jasne i ciepłe punkty. Agnieszka, czego jej nie można odebrać, znalazła się w finale największej imprezy po turniejach wielkoszlemowych. Gdybyśmy nie mówili o Agnieszce, a o innej zawodniczce zapewne teraz pisalibyśmy o niewyobrażalnym pechu. Sądzę jednak, że Radwańska mimo porażki, przez dwa tygodnie walki z rywalkami, sobą i warunkami osiągnęła wspaniały wynik. Ale możemy być pewni, że te najwspanialsze występy Polka ma jeszcze przed sobą, a mecz finałowy był po prostu momentem kulminacyjnym czternastodniowych obciążeń, które Radwańska sobie przez ten czas narzuciła. Nie podlega dyskusji także to, że stawiając każdy kolejny krok Polka chciała pokazać, że nawet mimo urazu nie chce zawieść kibiców i pragnie im zaserwować wspaniałe widowisko, które będą długo wspominać. Gdyby nie przeszkodziła jej kontuzja kolana oglądalibyśmy zupełnie inne spotkanie, a przewaga Penetty nie tylko nie byłaby tak wyraźna, ale, jak można przypuszczać, w ogóle by jej nie było. A przecież wszyscy wiemy, że dobrze dysponowana, zdrowa Agnieszka potrafi sobie świetnie radzić przeciwko tenisistkom pokroju Włoszki. Możemy być pewni, że Polka nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Z pewnością tak jak nie był to jej pierwszy mecz o końcowe trofeum tak też nie był to jej ostatni taki pojedynek.

 

Faktu kontuzji nie można jednak lekceważyć. Teraz Polka staje przed poważnym dylematem. Wśród tysięcy kłębiących się w jej głowie myśli i wątpliwości jest także i ta zakładająca najgorszy scenariusz. Nie ma jednak właściwej odpowiedzi na te pytania. Bo cóż krakowianka może teraz zrobić? Oczywiście może pójść pod prąd, wbrew i na przekór wszystkiemu i z odnowioną kontuzją wystąpić w turnieju w Miami. Jakiegokolwiek wyboru by nie dokonała i tak podejmie właściwą decyzję. To przecież ona najlepiej zna swój organizm, jego słabości, czy wytrzymałość i wie co dla niego najlepsze. A może się okazać, że nawet uraz kolana, czy barku nie przeszkodzi Agnieszce w kroczeniu od zwycięstwa do zwycięstwa. Nie byłby to też krok pozbawiony sensu. Polka broni bowiem punktów za półfinał, a nawet dla trzeciej w rankingu WTA Agnieszki strata 450 punktów może być naprawdę dotkliwa. Z drugiej strony warta rozważenia jest także droga obrana przez na przykład Wiktorię Azarenkę, która wycofała się z amerykańskiego turnieju właśnie po to by się z kontuzją uporać.

 

Agnieszka nie musi udowadniać, że jest twarda. To jest oczywiste. Co więcej, tak naprawdę Polka niczego już nie musi udowadniać!Ani sobie, ani przede wszystkim nam. Przez tyle lat swojej bogatej kariery pokazała, że potrafi sobie radzić z największymi przeciwnościami losu. I co najważniejsze, one jej nie załamują, a wręcz przeciwnie. Dodają jej sił, pozwalają sięgać wyżyn i osiągać wspaniałe rezultaty. Więc Agnieszko – szybkiego powrotu do zdrowia i czekamy na twoje kolejne, miejmy nadzieję zwycięskie, finały. Ale nie ma co się spieszyć. Bo jak mówi popularne polskie przysłowie „co nagle to po diable”.