Matkowski: Petzschner przeprosił nas

59

Fragment wywiadu z Mariuszem Fyrstenbergiem i Marcinem Matkowskim, przeprowadzony przez Polska – The Times.

Z perspektywy kilku dni – więcej u Was radości z tego finału, czy złości, że nie udało się go wygrać?

Marcin Matkowski: Przed turniejem finał wzięlibyśmy w ciemno, ale zaraz po meczu była złość i rozczarowanie. Graliśmy w Nowym Jorku naprawdę dobrze, tymczasem w decydującym momencie… No co tu kryć, nie wyszedł nam ten mecz.

Mariusz Fyrstenberg: To był dla nas kubeł zimnej wody. Przed meczem rozmawialiśmy w szatni i obaj byliśmy przekonani, że jesteśmy już psychicznie gotowi, by wygrywać Wielkie Szlemy, co czasami jest problemem. Chcieliśmy wygrać, a nie tylko pokazać się z dobrej strony.

Co poszło nie tak? Nerwy?

MM: Myślę, że trochę zgubiliśmy koncentrację przez długie oczekiwanie na rozpoczęcie meczu. Z planu gier wynikało, że powinniśmy wyjść na kort około godziny 21, tymczasem zaczęliśmy dopiero o północy. Było późno, zimno. Nasi rywale nie mieli z tym problemu.

MF: Kluczowy był nasz pierwszy gem serwisowy. Zagraliśmy go bardzo źle i rywale (Austriak Juergen Melzer i Niemiec Philipp Petzschner – przyp. red.) się rozluźnili. Wcześniej widać było, że oni też są spięci. Nie wiem, może za bardzo chcieliśmy wygrać…

Pytanie do Marcina: Poda Pan następnym razem rękę Petzschnerowi?

MM: (śmiech) Po meczu nie podałem, ale jeśli się gdzieś spotkamy nie ma problemu. Zrobię to jednak tylko przez grzeczność, bo relacje między nami już nigdy nie będą takie jak kiedyś. Znamy się od lat i wydawało nam się z Mariuszem, że jesteśmy… No może nie przyjaciółmi, ale dobrymi kolegami. A tu taki numer (chodziło o sytuację z drugiego seta, przy stanie 2:2 po woleju Matkowskiego piłka odbiła się od łydki Niemca i wróciła na polską stronę, a sędzia uznał, że ten odbił ją rakietą przyp. red.).

Czy ta jedna piłka była aż tak ważna? Sami przyznaliście, że rywale byli lepsi.

MM: Nie twierdzę oczywiście, że przegraliśmy z powodu tej jednej piłki, ale to był bardzo ważny moment. Odrobiliśmy stratę przełamania i nagle, po wygranej piłce, okazuje się, że punkt dostają rywale. Petzschner wykorzystał ewidentny błąd sędziego, a gdy go o to zapytaliśmy po prostu się wszystkiego wyparł. Ucięliśmy sobie jeszcze pogawędkę w szatni, bo mieliśmy koło siebie szafki. Powiedziałem mu co o nim myślę.

Bardzo dosadnie?

MM: Na tyle, że to się nie nadaje do cytowania (śmiech). On się próbował tłumaczyć, że nie ponosi odpowiedzialności za niedopatrzenie sędziego. Pytał: „co mogłem zrobić?”. My mu na to, że mógł się przyznać, skoro wszyscy wiemy, że piłka nie trafiła go w rakietę. Na to on swoje: „Co mogłem zrobić?”. Ręce nam opadły. A najlepsze jest to, że następnego dnia wracałem z nim tym samym samolotem do Frankfurtu. Podszedł do mnie i… przeprosił. Powiedziałem mu: OK, doceniam fakt, że w końcu się przyznałeś. Szkoda tylko, że tak późno. Wczoraj miałeś okazję zachować się jak mężczyzna.

Cały wywiad w Polska-The Times