Karuzela Janowicza

59

Jerzy JanowiczEksplozję talentu Janowicza oraz jego rosnącej obecności medialnej, datować można od turnieju (przełom października i listopada 2012) w paryskiej hali Bercy. Po przebrnięciu eliminacji (startował jako 69 gracz ATP) zostawił w pokonanym polu m.in. Cilica, Murray’a i Tipsarevica (wówczas zawodnik ATP 9) by dopiero w finale polec z Davidem Ferrerem. Zresztą zapewne podwójnie zmotywowanym, bo był to pierwszy, i jak na razie jedyny, triumf w imprezie rangi ATP 1000 walecznego Hiszpana. Natomiast Janowicz rozegrał (łącznie z eliminacjami) 8 spotkań, jego zagrania wybierano najlepszymi akcjami dnia, na konto osobiste wpłynęło ponad 200 tysięcy euro a do rankingu 625 punktów co zapewniło awans o całe 43 oczka.

Kolejny sezon, jak na nową strzelbę przystało, to okres docierania się i stopniowego budowania swojej pozycji w światowym tenisie. Zupełnie przyzwoite występy w Australian Open (3 runda), Rzymie (ćwierćfinał po wyrównanej potyczce z Federerem), czy kolejna 3 runda, tym razem na kortach Roland Garros, przeplatane były wyraźnie słabszymi, co przecież nie jest niczym nadzwyczajnym wśród graczy na dorobku. Kolejny punkt zwrotny ma miejsce na wimbledońskiej trawie, choć już nie tak szybkiej jak przed laty (stąd m.in. triumfy mączkolubnego Nadala) jednak wciąż dającej przewagę tytanom serwisu o (jak sam siebie określił Janowicz) zero-jedynkowym stylu gry. Droga do półfinału była względnie łatwa, z tylko jednym zawodnikiem – Nicolas Almagro (nr 16 ATP) – z pierwszej dwudziestki, ale już sam awans do finałowej czwórki to osiągnięcie dla polskiego tenisa historyczne. Wojciech Fibak, gracz jeszcze z epoki drewnianych rakiet i popularnych wąsów, nigdy nie przebrnął przez ćwierćfinał wielkiego szlema.

Nieznacznie przegrany, z okresami świetnej gry Polaka, mecz z Murray?em wydawał się początkiem nowej ery rodzimego tenisa. Pojawiły się spekulacje kiedy „nasz” zagości w ścisłej czołówce rankingu, a wypowiedzi o potencjale pozwalającym wygrać turniej szlema usłyszeć można było zarówno od tenisowych ekspertów jak i dżentelmenów okupujących od lat tą samą parkową ławeczkę. Słowem Janowicz był obecny na ustach kibiców i tych bardziej wyrobionych i tych fascynujących się polskim sportowcem niezależnie czy reprezentuje skoki narciarskie, rajdy samochodowe czy panczeny byle odnosił sukcesy na arenie międzynarodowej. Ci, którzy popadli w (przedwczesną) euforię zostali sprowadzeni na ziemię raptem dwa miesiące później, kiedy przygoda Janowicza z US Open skończyła się na trzech krótkich setach (4:6, 4:6, 2:6) z anonimowy Argentyńczykiem Maximo Gonzalezem (ATP 247). Halowa jesień stała pod znakiem uporczywego urazu pleców i „zwieńczona” została bilansem czterech wygranych spotkań w trzech turniejach (Sztokholm, Walencja, Paryż). Na domiar złego tuż przed okresem przygotowawczym do kolejnego sezonu konieczna była rehabilitacja pękniętej kości w stopie.

Biorąc poprawkę na wciąż niepełną dyspozycję po kontuzji kolejny tenisowy rok nie zaczął się źle – z trzecia runda w Melbourne, półfinał w halowym Montpellier (porażka po dwóch tie-breakach z Gasquetem) i trzy sety z Berdychem w Rotterdamie (również pod dachem). Niestety kolejne występy to już nie tyle zjazd co właściwie pikowanie Jerzego. Zaczynając od porażki z Kolumbijczykiem Fallą na kortach Indian Wells, poprzez nieszczęsną potyczkę w Pucharze Davisa z Chorwatami, a kończąc na pierwszych rundach w Monte Carlo (Michael Llodra, ATP 147) i Barcelonie (Jurgen Meltzer, ATP 73). Ciężaru gatunkowego dodaje niefortunna konferencja prasowa po daviscupowym meczu z Cilicem. Zapewne niepotrzebne wypowiedzi dolały oliwy do ognia, w chwili gdy było to najmniej potrzebne. Ta mała burza medialna gwałtownie przyszła i po krótkiej kumulacji przeminęła zostawiając ślad głównie w postaci internetowych memów. Jakkolwiek całe zajście coraz bardziej odchodzi w niepamięć to wciąż może mieć wpływ na dyspozycję mentalną Janowicza. W połączeniu z raczej przeciętną formą fizyczną stanowi dość kiepski prognostyk na najbliższe tygodnie. Tygodnie arcyważne, bo do lipca trzeba bronić ponad 1000 punktów rankingowych (Rzym, Paryż, Halle, Wimbledon). Przy niekorzystnym układzie Janowicz może wypaść z czołowej 50 rankingu czego przykrą konsekwencją będzie powrót do sytuacji sprzed 2013 roku, czyli żmudne przedzieranie się przez eliminacje do najwyższych rangą (ATP 1000) turniejów.

Janowiczowi nie można odmówić charakteru, elementu niezbędnego do sukcesów w sporcie. Jednak to sportowiec musi nad nim panować, a nie odwrotnie. Świetnym przykładem jest Novak Djokovic, tenisista wychowany na belgradzkim korcie, dosłownie zrytym podczas działań wojennych przez bomby. Zadziorny temperament często stawał na przeszkodzie podczas ważnych meczów. Bywało, że wyprowadzony z równowagi Serb oddawał praktycznie wygrane spotkanie. Dziś to zupełnie inny tenisista, świetnie kontrolujący swoje emocje, pogodny, komplementujący rywali, o manierach prawdziwego dżentelmena. Metamorfoza nastąpiła mniej więcej po drugim zwycięstwie w turnieju wielkoszlemowy ? Australian Open 2011. Novak od tego momentu zwyciężył jeszcze dwa razy w Melbourne, na Wimbledonie oraz US Open, nie opuszczając czołowej dwójki listy ATP. Czy to jest magiczna recepta na wyjście z dołka Janowicza? Oczywiście nie, ale przykład, że praca nad sobą popłaca, a kontrolujący siebie zawodnik może osiągnąć więcej.