Janowicz w pociągu pospiesznym do IV rundy

33

Dziś przed Jerzym Janowiczem jeden z najważniejszych meczów od lat. Polak w III rundzie wielkoszlemowego Wimbledonu mierzyć się będzie z Francuzem Benoit Paire. To zawodnik z kategorii tych niewygodnych. Chłopak z Avinionu w tym roku wyraźnie upodobał sobie trawę. Tak mówił już w zeszłych latach, czego potwierdzeniem niech będzie fakt, że przy Church Road przyjaciel Stana Wawrinki odnosił najlepsze wyniki spośród wszystkich turniejów wielkoszlemowych, oczywiście z wyłączeniem rodzimego French Open.

Ten stonowany tenisista na korcie, poza nim jest wulkanem pozytywnej energii, choć jeszcze kilka lat temu wspomniany Szwajcar miał drobne pretensje do kolegi, że ten „śmieje się tylko po francusku”. Czego brakowało Francuzowi wcześniej, a co stosował aż nadto? „Za dużo poślizgu, nie daję sobie rady na trawie, to wszystko bez sensu!” – ganił się 28-latek. Wawrinka wytłumaczył młodszemu koledze, że drzemie w nim niewykorzystany potencjał, jeżeli chodzi o zieloną nawierzchnię. Dziś widzimy, że z trawą radzi sobie nie najgorzej, ale aby tak się stało spędzał długie godziny z Wawrinką w jego wynajętym domu nieopodal Wimbledonu i nareszcie prezentuje się w All England Clubie tak jak mógłby tego oczekiwać. „Stan nauczył mnie ruchu opartego na ćwiczeniach małych kroków. A grę na małe pola wzniósł na niedostępny mi wcześniej poziom„. Wawrinka sensacyjnie kończy z Wimbledonem w I rundzie. Marsz Paire’a trwa dalej. Ale starcie z Janowiczem to będzie już zupełnie inna liga niż spotkania z Brazylijczykiem Dutrą Silvą, czy nawet trzysetowe starcie z rodakiem Herbertem.

Jerzy Janowicz jest dziś takim tenisistą, jakim byłby zawsze, gdyby nie hamujące jego karierę urazy. Łodzianin posiadający talent z którym sportowcy rodzą się raz na pokolenie powraca w najlepszym możliwym stylu. I to w symbolicznym dla niego miejscu, tam gdzie rozpoczął historyczny dla polskiego tenisa marsz do półfinału Wimbledonu 2013, zatrzymany dopiero przez późniejszego mistrza – Andy’ego Murrray’a. Dziś Janowicz w większości wolny od bólu, z właściwą dawką rozegranych meczów i w formie wydaje się najlepszej od lat, w meczu z przedstawicielem Top 50 rankingu przystąpi po dwóch dających ogromną pewność siebie spotkaniach – z Shapovalovem wchodził we właściwy rytm, a z Poullie’m to już on długimi momentami dyktował warunki na korcie. A że rozstawiony z „czernastką” Francuz grać na trawie potrafił to nikogo nie trzeba przekonywać. W końcu przed rokiem dotarł w Londynie do ćwierćfinału.

 

Łodzianin grał z Pairem ostatnio w Stuttgarcie, gdzie w wielkim stylu pokonał na niemieckiej trawie Grigora Dimitrova. Później musiał uznać wyższość Francuza, ale podobnej dyspozycji, jak z Bułgarem Janowicz potrzebuje w dzisiejszym meczu o IV rundę.  – Wiadomo, że jeżeli gram swój dobry tenis to jestem w stanie wygrać niemalże z każdym. Ale do tego właśnie potrzebuję najlepszej dyspozycji. Wiadomo, że jak gram słabiej to są problemy. Dość logiczne i normalne, nie jesteśmy tutaj jakoś tym zaskoczeni. Przed każym meczem wychodzi się na kort z myślą o zwycięstwie. Jeżeli wychodzisz na kort z myślą, że jedziesz już do domu to nie będziesz nigdy sportowcem na najwyższym poziomie – mówił Polak w rozmowie z TenisNET.

26-letni Janowicz także zdaje sobie sprawę, że obecnie prezentuje grę na praktycznie najwyższym poziomie. Ale nie ma wątpliwości, że na kolejnego Francuza będzie musiał przygotować te kilka procent więcej. Może coś specjalnego? – Na pewno trzeba zagrać swój dobry, regularny tenis. Bez większych wzlotów i upadków. Tenis jest takim sportem, gdzie te wzloty i upadki się zdarzają. Trzeba je jak najbardziej zamaskować, a najlepiej ich unikać. Mam nadzieję, że przez moją dobrą grę to Francuz będzie miał więcej upadków niż wzlotów (śmiech).

Polak to pierwszy człowiek od czasów Wojciecha Fibaka, który nie tylko liczy się na światowych kortach, ale którego obawiają się najlepsi tenisiści świata. Sto zwycięstw w głównym cyklu z pewnością robi wrażenie, a 23. z nich to przecież Szlemy. 101. przepadnie znowu w starciu z Francuzem? Jak wiadomo rankingi nie grają, a przecież gdyby nie problemy zdrowotne 26-latek byłby dużo, dużo wyżej aniżeli zajmowana dotychczas pozycja w połowie drugiej setki. Pod okiem Guntera Bresnika, wraz z trenerem sprzed lat Jakubem Ulczyńskim, który zna Jerzego od dziecka, mając przy sobie najdroższe mu osoby wydaje się, że właśnie teraz Janowicz osiągnął spokój. Spokój potrzebny, jak to zawsze bywa u wielkich graczy, do tego aby osiągać wielkie wyniki, sięgać wyżej niż inni.  – Do czegoś wielkiego potrzeba jeszcze wygrania kilku meczów. Trzeba żyć z meczu na mecz. Nie ma co się zastanawiać co może być za pięć, czy za osiem dni. Trzeba myśleć powoli o kolejnym meczu – kończy Polak.

Mówi się, że talenty potrzebują wielkiej próby by w całości rozwinąć skrzydła. Jedna już za 26-latkiem. Kolejna, miejmy nadzieję, przyjdzie za jakiś czas.

 

Z Lodnynu dla TenisNET: Piotr Dąbrowski