„GW”: Wielki tenis małej Serbii

53

Jak to się stało, że Novak Djoković, Ana Ivanović i Jelena Janković podbijają tenisowe rankingi? Anglicy mają Wimbledon, a od zeszłego roku także warte kilkadziesiąt milionów funtów narodowe centrum tenisowe w Roehampton. Francuzi mają Roland Garros, najbardziej rozbudowany na świecie system szkolenia młodzieży, i szczycą się tym, że ich związek tenisowy ma ponad milion członków. Na Australian Open wystawili najliczniejszą, blisko 30-osobową ekipę. Amerykanie wydają największe pieniądze, mają tuzin wielkich turniejów i największy na świecie tenisowy stadion im. Arthure’a Ashe’a.

Ale na największą tenisową potęgę wyrasta Serbia. Mały bałkański kraj poniewierany w ostatnich latach przez wojny ma w ścisłej czołówce Novaka Djokovica, Anę Ivanović i Jelenę Janković. Ale na tym nie koniec. W Australii Nenad Zimonjić był połówką zwycięskiego miksta, a Janko Tipsarević był o włos od wyeliminowania Rogera Federera. Z czego wynika serbski fenomen?

Mieli trudnej niż inni

– Najłatwiej powiedzieć, że z przypadku, ale chodzi chyba o to, że mieliśmy znacznie trudniej od innych – twierdzi Vojin Velicković, dziennikarz serbskiego „Sportskiego Zurnala”.

Djoković, Janković i Ivanović poza tym, że są w podobnym wieku i pochodzą z Belgradu, na początku kariery nie znali się, nie trenowali razem. – Systemu szkolenia nie było u nas nigdy. Kortów może i jest więcej niż w Polsce, ale tylko ziemnych pod gołym niebem. Nie ma jak trenować na twardej nawierzchni, a zima w Belgradzie wcale nie jest łagodna. Cała trójka miała kilkanaście lat, gdy Belgrad był bombardowany przez NATO. Państwo miało wtedy większe zmartwienia niż pomaganie tenisistom – opowiada Velicković.

Serbską trójkę łączy jednak to, że wszyscy mieli rodziców, którzy zaryzykowali i postanowili zainwestować w dzieci. Srdan i Dijana Djoković mieli restaurację w górskiej miejscowości turystycznej i dzięki temu stać ich było na lekcje tenisowe dla syna, a właściwie trzech synów, bo Novak ma dwóch braci. Podobnie było z Janković i Ivanović – ich najbliżsi też finansowali z własnej kieszeni ich szkolenie i wyjazdy na turnieje. Po wojnie w Serbii warunki były jednak fatalne. Ivanović wspominała, że trenowała w basenie ze spuszczoną wodą, bo nie było kortów.

Cały artykuł znajdziesz na stronie Gazety.pl