Godzina z tenisistą #3: Alicja Rosolska

218

Z jedną z najlepszych polskich deblistek w historii rozmawiamy o tym, jak nie dać się wyprzedzić, znaleźć następców i dlaczego 15-letnia Ala miała trudniej, niż dzisiejsze nastolatki.

Kolejny sezon zmagań na kortach tenisowych za Tobą. Jaki to był rok dla Alicji Rosolskiej?

Z sezonu i wyników, które osiągałam w turniejach na pewno nie jestem zadowolona. Sezon był tak ciężki, że naprawdę trudno go podsumować. Jedyne, co było pocieszające, to fakt, że wygrałam dwa turnieje. Jeden rangi WTA w Bastad i drugi ITF. Ogólnie jednak mogę być z siebie dumna, że pomimo tylu porażek w pierwszych rundach, nie poddałam się, cały czas próbowałam i w pewnym momencie to się opłaciło. Dzięki temu nadal mam ranking, który pozwala mi grać w turniejach WTA. Naprawdę nie było łatwo. Ze względu na wyniki, szukanie cały czas partnerek, ciągłe podróże. Nie mogłam robić za dużych przerw, cały czas jeździłam na turnieje. Szukałam możliwości zdobywania kolejnych puntów, żeby ranking nie uciekał. Dręczyły mnie też kontuzje, którą złapałam zaraz po Australian Open. Nadciągnęłam sobie mięsień łydki, przez co nie mogłam zagrać ani w Fed Cupie na Hawajach, ani później w turniejach. Wydawało się, że będzie lepiej, zaczęłam powoli chodzić i grać. Jednak cały czas czułam ból. Nie mogłam dynamicznie trenować, skakać, czy wykonywać tych ćwiczeń, które zawsze robię. Przez to byłam później wolniejsza na korcie i mniej agresywna na siatce. Czułam się dobrze przygotowana. Niestety, uraz się przedłużał. Byłam trochę wolniejsza, więc już na początku sezonu wypadłam trochę z obiegu. Potem próbowałam nadrabiać stracony czas, co nie było zbyt korzystne. Co dobrego? Poznałam bardzo dużo nowych deblistek. Zdobyłam też nowe doświadczenia, z każdą dziewczyną z którą grałam mogłam się czegoś nauczyć. Ale mimo że ten sezon był tak słaby dał mi jeszcze więcej do myślenia. Mogłam zdać sobie sprawę z tego, co jeszcze mogę w swoim tenisie poprawić. Czasami jest tak, że jak się po prostu gra, stoi się w miejscu, tkwi się na tej samej pozycji, to płyniesz z prądem, Przegrywasz i wygrywasz, choć ja miałam tych przegranych trochę więcej (śmiech). Był to na pewno rok szokujący pod wieloma względami. Dzięki temu mogłam pomyśleć nad tym, co jeszcze poprawić i jak się przygotować lepiej do sezonu. Mam nadzieję, że teraz nie popełnię tych samych błędów i dzięki temu ten rok będzie lepszy od poprzedniego.

Po raz kolejny nie udało się przełamać bariery II rundy w turniejach wielkoszlemowych.

Niestety, muszę powiedzieć, że to nic nowego. Można powiedzieć, że jestem przyzwyczajona, że na Wielkich Szlemach kończę udział wcześniej. Ale cały czas będę próbować to zmienić. Chciałabym pojechać na Szlema i zajść w nim bardzo daleko, a nawet wygrać. To jest moje marzenie i cały czas wisi to u mnie jako jeden z celów do zrealizowania. Grałam w nich już tyle razy, że nie liczę. Pogubiłam się (śmiech). Ale to na pewno przykre, że nie udało się i tym razem.

Jako zawodniczka z ponad 40 występami w Szlemach przeżyłaś na korcie niejedno. Jak bardzo kobiecy tenis w wydaniu deblowym zmienił się w porównaniu z początkiem twojej kariery?

Dla mnie ciekawą zmianą, która całkowicie odmieniła grę podwójną, jest to, że teraz bardzo dużo singlistek gra debla. Nawet te singlistki, które nie na każdym turnieju grają singla, w deblach występują. Czy to są Puchary Federacji, ligi, czy imprezy WTA. Czasami biorą od organizatorów tzw. ?dziką kartę?, Top 20 Entry, i mogą zagrać w każdym momencie. I dlatego, że zaczęły grać w debla, lepiej są w stanie go zrozumieć. Wcześniej singlistki poziomem tenisa dominowały na korcie, ale nie umiały tego wykorzystać w grze deblowej. Dlatego kiedyś, jak grało się przeciwko singlistkom, to my się cieszyłyśmy z takiego losowania, bo my dominowałyśmy nad nimi taktycznie. Teraz singlistki potrafią grać w debla, rozumieją o co w nim chodzi, przez co poziom debla niesamowicie wzrósł. Tak jak ja trenowałam przez ostatnie dwa lata z Torstenem Peschke, który jest typowym trenerem od gry podwójnej i ze swoimi zawodniczkami już wygrywał Szlema na Wimbledonie. Mówił, że teraz poziom jest bardzo wysoki. Wcześniej pięć-dziesięć najlepszych dziewczyn, to były z reguły pewne, że dojdą do półfinału, czy finału. Pierwsze dwa mecze to był dla nich tylko wstęp. A teraz? Jeżdżą na turnieje i przegrywają nawet w pierwszych rundach. Już nie jest tak, jak kiedyś, że sprawdzają z kim mogą grać w półfinale tylko muszą grać na najwyższym poziomie od I rundy. Szczególnie od momentu, gdy zmieniły się przepisy i teraz rozgrywany jest super tie-break w trzecim secie i nie ma przewag. Jest bardziej emocjonujący i pojawia się dużo więcej niespodzianek.

Ty przez lata walczyłaś na korcie z najlepszymi deblistkami na świecie. Jak wyglądają relacje między wami już po spotkaniu, kiedy jecie razem obiad, czy odpoczywacie w hotelach?

Jeżeli chodzi o trening, to ćwiczymy wszystkie razem. Wiadomo, każda z nas potrzebuje wartościowej partnerki nawet wtedy, gdy nie gra meczu o stawkę. Podczas turniejów praktycznie wszystkie dziewczyny zagadują, czy nie zagrałabym jakiegoś sparingu deblowego. Wiedzą, że z chęcią zawsze zagram. Może z zewnątrz wygląda, że to jest bardzo zamknięte środowisko, ale tak naprawdę jak się jest z jedną z nich po drugiej stronie siatki, to one są bardzo sympatyczne. Mają ogromne doświadczenie, którym z chęcią się dzielą. Wspierają, pomagają. Miałam szansę grać wspólnie z tyloma różnymi zawodniczkami to są to naprawdę miłe dziewczyny, Można je naprawdę lubić.

Wiele razy polscy tenisiści podkreślali, że znalezienie partnera do debla to często potrzeba chwili. Znajdują ich na kilka bądź kilkanaście godzin przed rozpoczęciem rywalizacji.

To się najczęściej tak zabawnie składa, że jak nie ma partnerki to nie ma, a jak jest to jest ich sporo. Kiedy byłam wyżej w rankingu więcej dziewczyn mnie pytało o wspólny występ. Albo bardzo chciały ze mną zagrać, albo takie które wiedziały, że tylko ze mną dostaną się do turnieju. Szukały kogoś z czołówki, żeby tylko zagrać w turnieju. Wtedy jest więcej możliwości, więc więcej telefonów i SMS-ów się odbiera. Przykładowo jak poleciałam do Azji i nie miałam partnerki i później zastanawiałam się z kim zagram następny turniej. Nagle okazuje się, że mogę zagrać z Heather Watson. Dzień wcześniej pytała się mnie jeszcze inna dziewczyna. A rano napisała do mnie Simona Halep. W zasadzie trzy dziewczyny z którymi chciałam grać kilka tygodni wcześniej chcą zagrać w tym samym turnieju w tym samym czasie. Mam 15 minut na podjęcie decyzji. I co zrobić? (śmiech).

Grałaś z Japonkami, Argentynką, Włoszką, Amerykanką, z dziewczynami z całego świata. Czego się od każdej z nich nauczyłaś?

Zwykle szukam dziewczyny z którą dobrze się czuje na korcie i która mnie uzupełnia. Jedną z takich zawodniczek jest Japonka Nao Hibino. Może nie miałyśmy jakiś świetnych wyników, bo przegrywałyśmy w pierwszych rundach, ale czułam, że wspólnie możemy dobrze grać. Mimo, że obie jesteśmy małe i niezbyt silne, to mimo wszystko bardzo dobrze się uzupełniamy. Zawsze jak gramy mamy bardzo wysoką motywację i dobrą energię do walki. Zawsze się śmiejemy na korcie i walczymy do końca. Jak mam taką osobę po mojej stronie to ta chęć do gry jest większa. To nie jest tak, że jak nam nie idzie to odpuszczamy. Albo singlistka, która jest bardziej skoncentrowana na singlu, niż na deblu. Chciałabym właśnie z nią zagrać jak najwięcej turniejów do których dostaniemy się na podstawie wspólnego rankingu. Mam nadzieję, że dzięki temu uda nam się zbudować taką pozycję, żeby grać we wszystkich pozostałych Szlemach. Czasami jest tak, że przegrywam w I rundzie, w zasadzie nie czuję się zmęczona, dochodzi nowy turniej, jadę i na miejscu szukam partnerki. Wszystkie dziewczyny na tourze lubię, więc nie ma tak, że ?O, z tą na pewno nie zagram?. Jestem otwarta w zasadzie na każdą propozycję. Jeśli mam więcej czasu, to wtedy mogę wchodzić trochę głębiej w niuanse i dopasowywać się z dziewczynami z którymi się lepiej zgrywam.

W debla można grać do czterdziestki, czy nawet powyżej 40. roku życia. Mamy u Panów Nestora, Paesa czy Zimonjica, u Pań jest Květa Peschke, Martina Hingis, czy Katerina Srebotnik. Grają na wysokim poziomie już od lat. Jak to się robi?

W praktyce nie ważne czy masz trzydzieści, czy czterdzieści lat. Jeśli ktoś potrafi grać, jak był młodszy to nawet jest tak, że im starszy tym lepszy. Ma coraz więcej doświadczenia. Każdy zawodowiec wie, że najważniejsza jest głowa. Jedno to technika, ale potem głowa robi swoje. To jest przewaga, którą wykorzystują starsze dziewczyny w meczach z tymi młodymi. One są mocne fizycznie, biegają do każdej piłki bardzo ambitnie, ale mimo wszystko jeszcze nie radzą sobie mentalnie i w tych najważniejszych momentach właśnie doświadczenie dochodzi do głosu. Dzięki doświadczeniu tenisistki po trzydziestym piątym roku życia cały czas mogą odnosić sukcesy w tourze. Można grać dłużej ponieważ w deblu jest mniej kortu do krycia. Jeśli uda się zgrać dobrze z partnerką i zna się jej zachowania to wtedy można tak pokryć kort, że praktycznie nie trzeba biegać. Wiadomo, że do poszczególnych piłek trzeba dobiegać, ale nie jest to takie bieganie, jak za juniora, czy na korcie singlowym. Ale zazdroszczę trochę facetom, bo oni nie zakładają zbyt szybko rodzin więc nie muszą robić żadnych przerw na macierzyństwo, nie muszą się martwić w którym roku urodzić dziecko. W spokoju grają, żony przyjeżdżają z dziećmi na turnieje i są wspaniałą, wesołą rodzinką. Niestety w kobiecym tenisie jest ten dylemat kiedy tak naprawdę skończyć karierę. Kiedy zacząć życie rodzinne, bo większość zawodniczek mimo wszystko chce mieć dzieci i założyć rodzinę. Zdają sobie sprawę z tego, że jak skończy się grać w tenisa, to zaczyna się normalniejsze życie, które nie do końca jest takie kolorowe, jak bycie zawodniczką. Podróże i wspaniałe miejsca, które odwiedzamy co roku to coś wyjątkowego. Nie ma co ukrywać, mamy świetne życie na tourze. Czasami jest jak w bajce, ale nie chcemy, żeby przez tą krótką bajkę nam potem całe życie uciekło. I to jest taki dylemat. Odkąd wzrosło prize money i turnieje się rozwijają dziewczyny są w stanie zastopować, urodzić dzieci, założyć rodzinę i powrócić jeszcze na turnieje. Mają wystarczająco pieniędzy, żeby podróżować z dzieckiem, a także pomoc ze strony organizatorów. Na Szlemach są specjalne kąciki dla dzieci, jakby żłobki, gdzie są wychowawczynie, które opiekują się dziećmi.

Z roku na rok jest coraz więcej młodych dziewczyn, które miejsce w rankingu deblowym zapewniają sobie dzięki grze singlowej. To rozwijające dla debla, że także świetne singlistki walczą w grze podwójnej?

Dzięki temu jest ciekawiej, jest większa rywalizacja. Dlatego też przez tyle lat gram w tenisa, bo nie ma monotonii. Jakbym jeździła na każdy turniej i grała tam z tymi samymi deblistkami co tydzień to w pewnym momencie zrobiłoby się naprawdę nudno. Przez to, że wchodzą nowe dziewczyny zawsze ktoś dorzuci od siebie coś nowego i dzięki temu jest też ciekawiej dla kibiców. Nie tylko nawet dla nich, ale i dla samych tenisistek.

Nie frustruje Cię to, że praktycznie tylko przy okazji imprez wielkoszlemowych mamy okazję oglądać transmisje telewizyjne z meczów gry podwójnej?

Właśnie ostatnio na spotkaniu z WTA rozmawialiśmy na ten temat. Cały czas próbujemy jeszcze bardziej zareklamować debla, żeby był bardziej medialny i żeby częściej te rozgrywki pokazywano. Zmienił się prezes WTA i w styczniu powiedział, że jest tyle nowych twarzy w większości nieznanych przez fanów tego sportu. Wiele nieopowiedzianych historii, działań przez które można zachęcić ludzi do śledzenia debla. Prosił żebyśmy były aktywne w mediach społecznościowych: Twitter, Facebook, czy Instagram. Niezależnie od tego WTA przygotowuje profile poszczególnych zawodników, żeby skupić zainteresowanie kibiców. Rozmawiałam z ludźmi, którzy przygotowują transmisje telewizyjne i mówili mi, że planują transmitować mecze już od pierwszych rund, nawet poprzez internetowe live-streamy. Ale wiadomo, to też kwestia pieniędzy i dogadania się poszczególnych firm.

Mówiłaś o macierzyństwie. Ciężko jest wybrać odpowiedni moment i pogodzić posiadanie dzieci z karierą?

Jak mówiłam, faceci mają łatwiej. Przede wszystkim nie mają tej przerwy i nie siedzą kilku miesięcy w domu, przygotowując się do porodu. Potem znowu trzeba dojść do formy, więc na spokojny powrót potrzeba przynajmniej roku, Jednak coraz częściej widać, że jeżdżą z córeczkami na turnieje, więc jest to możliwe. Na przykład Klaudia Jans-Ignacik zakończyła karierę, ale mamy również Tatianę Marię, która pojawia się na turniejach z córeczką, jest Evgeniya Rodina, Katerina Bondarenko. Wciąż grają i pokazują, że po urodzeniu nadal można godzić karierę tenisową z wychowaniem dzieci. Jedyne co, to dziewczyny po zakończeniu kariery są już trochę zmęczone podróżami. Chciałyby usiąść, odpocząć z rodziną, niż cały czas się przepakowywać i żyć na walizkach. Ja na razie jeszcze chcę odnieść sukces w tenisie. Jestem zmotywowana na wynik i to mnie zawsze pcha do przodu.

Jak porównałabyś start do zawodowego tenisa waszego pokolenia i dzisiejszych osiemnastoletnich dziewczyn? Są jakieś różnice?

Myślę, że różnice są naprawdę duże. Dziś jest tak, że rodzice już od najmłodszych lat pragną mieć geniuszy w rodzinie. Wysyłają je na dodatkowe zajęcia czy kursy. Taki komitet oszalałych rodziców, jak to się ładnie nazywa. Nie ma już zamiłowania do jednego sportu. Moja siostra jest trenerką i mówi, że teraz dzieci obok tenisa mają kilka innych aktywności, więc ciężko jest wybrać jedną godzinę zajęć. Dziecko w praktyce nie ma czasu dla kolegów i koleżanek. Pobawić się z nimi na podwórku. Wszystko jest wpisane w grafik. Rodzice, którzy chcą mieć tenisistów i tenisistki od początku pchają je w profesjonalnym kierunku. Przygotowanie pod tenis jest od najmłodszych lat. Gdy ja z Klaudią zaczynałyśmy grać, to traktowałyśmy to bardziej jako przygodę. Kochałam ten sport i miałam wielką frajdę grania. Nie myślałam o tym, że będę profesjonalną tenisistką. Po prostu grałam i cieszyłam się tym, że mogę to robić. A dopiero później wyszło, że osiągam wyniki, więcej trenować i iść w kierunku zawodowym. Teraz rodzice chcą mieć najlepszych trenerów, fizjoterapeutów, od przygotowania fizycznego, czy psychologów. I potem w wielki tour wkraczają szesnastoletnie dziewczyny, to widać, że niektóre z nich są już bardzo ułożone, poważne. To już nie jest tak, że wyjmujemy karty na turniejach, a później idziemy na mecz, a potem znowu się widzimy. Wszystko jest zaprogramowane na zwycięstwo, pełne przygotowanie. Dlatego myślę, że ucieka im dzieciństwo, często tracą to co w tym wieku najfajniejszego. Jak ja byłam w tym wieku to szłam ze szkoły na trening, a potem grałam z chłopakami w piłkę, siedziałam na trzepaku i grałam w klasy, czy kolory. Wieczorem odrabiało lekcje. Potem jak zaczęłam dorastać i było więcej treningów, to trenowałam rano, później szkoła, drugi trening, a potem był czas żeby spotkać się ze znajomymi na podwórku. Jednak im więcej turniejów, to tego czasu było mniej. Może w weekendy wyjście do kina. Trochę żałuję, że to studenckie życie mnie ominęło (śmiech). Moją przewagą było to, że jednak miałam to dzieciństwo, super się bawiłam i od najmłodszych lat nie byłam zmuszana przez rodziców do treningów, chodzenia wcześnie spać. Pewnie gdybym żyła ?zaklatkowana? to już bym się dawno pożegnała z rakietą. Były takie przypadki, niektóre moje koleżanki skończyły z tenisem zanim doszły do seniorów. Nie można przeholować, żeby dziecko nie straciło radości z gry.

Jak to było w twoim przypadku?

Wszystko zależy od rodzica. W moim przypadku moja mama była trenerką tenisa. Przez cztery, czy pięć godzin bawiłyśmy się na Warszawiance, poznając każdy zakamarek tamtejszych kortów. Razem z siostrą czekałyśmy na mamę, aż skończy i przez ten czas miałyśmy bardzo ciekawe pomysły na spędzanie wolnego czasu. Ścigałyśmy się, grałyśmy w piłkę, tenisa.

Kiedy mała Ala zauważyła, że daje sobie radę w zawodowym tenisie?

Tak naprawdę to było wtedy jak dostałyśmy z Klaudią dziką kartę do Sopot Prokom Open. Doszłyśmy tam do finału i potem Pan Ryszard Krauze zaproponował nam współpracę i miejsce w jego teamie. Naszym celem wtedy były igrzyska. Powiedział nam wtedy, że naszym celem jest skoncentrowanie się na deblu i jazda po turniejach, próba gry w Szlemach. I ostatecznie na tych igrzyskach zagrałyśmy! (śmiech). To był taki moment, kiedy usiadłam z rodzicami i zastanowiliśmy się, co robić. Zdana matura. Czy zapisać się na studia, czy sobie odpuścić na rok i zobaczyć jak poradzę sobie z zawodowym tenisem. Łączyłam naukę ze sportem i wyjazdami na turnieje. Zawsze było trudno to pogodzić, szczególnie ciężkie były dla mnie powroty, zarywane noce żeby pozaliczać przedmioty. Rodzice sami mi zaproponowali, że jeśli chcę i nadal się czuję na siłach, to może warto spróbować. Dużo rozmawiałyśmy o tym z Klaudią, która też zawsze chciała zagrać w Wielkim Szlemie. To było nasze wielkie marzenie. Więc powiedziałyśmy sobie: ?Dobra, próbujemy!?. I od tamtego momentu jak weszłam w tą próbę, to do tej pory z niej nie wyszłam (śmiech).

Tutaj dotykamy ważnego problemu. Bez pieniędzy i zaangażowania Prokomu i Ryszarda Krauze nie byłoby tak pięknie i kolorowo. To w tamtym okresie rozbłysły gwiazdy Agnieszki Radwańskiej, Łukasza Kubota, Marcina Matkowskiego, czy Mariusza Fyrstenberga.

Dokładnie. Pan Ryszard Krauze i PZT Prokom Team stworzyli nam świetne warunki i możliwości dalszego rozwoju. Na pewno zawdzięczamy mu bardzo dużo, dzięki temu jesteśmy teraz tam, gdzie jesteśmy. Mogliśmy walczyć o swoje, pokazać, że nas też stać na wielkie wyniki. W moim przypadku to było bardzo wiele. Pamiętam, jak jeździłam na turnieje juniorskie moi rodzice rezygnowali z wakacji i jeździliśmy na nie mniej wspaniałe wyprawy na wieś. Po to, żeby zaoszczędzić na moje turniejowe wyjazdy. Jako dziecko nawet się nad tym nie zastanawiałam i nie myślałam o tym. To rodzice planowali, gdzie będą mnie mogli wysłać, czy gdzie będą mieli pieniądze na podróże. Jak to pogodzić, żebym mogła walczyć w zawodowym tourze. Tak naprawdę dopiero po latach, gdy zarabia się pieniądze docenia się to wszystko co inni poświęcili. Widać, oprócz zarobków, ile się wydaje, jakie to są koszty. Dopiero wtedy dochodzi do głowy ile tak naprawdę rodzice poświęcili, żebym mogła spełniać swoje marzenia. Rodzicom jestem niezwykle wdzięczna, że odkładali pieniądze, jeździli ze mną samochodem, nawet do Włoch. Pamiętam jak grałam ITF dziesiątki to na lunch kupiłam sobie kiedyś kawałek pizzy za 2 euro i to były pieniądze już odłożone właśnie na takie momenty. A dziś jeżdżę i gdy zamawiam pizzę, to się trochę z tego śmieję, jak mogłam kiedyś na takim jednym kawałku grać cały dzień, dwa mecze singla i debla? Czasy się bardzo zmieniły i dzięki pomocy można zachować spokój, że jednak nie muszę się martwić jak wrócić do domu, czy będę miała pieniądze na wszystko.

Faktem jest, że bardzo wiele zmieniło się na lepsze i dziś młodzi sportowcy nie muszą walczyć o ten kawałek pizzy. Młodzi mają łatwiej?

Myślę, że oni już mają przetarte szlaki. Dzięki temu wszystkiemu o czym mówiłam mamy dziś grupę ludzi z ogromnym doświadczeniem. Jest znacznie więcej doświadczenia w polskim tenisie. Już nie ma tak, jak kiedyś, że nie ma trenera na seniorskim Szlemie. Przecież jak Marcin Matkowski z Mariuszem Fyrstenbergiem pojechali na Wielkiego Szlema, to jak doszłyśmy my to powiedzieli ?W końcu nie jesteśmy sami!?(śmiech). Po jakimś czasie doszła Agnieszka Radwańska i policzyliśmy, że już jest nas tłok. Pamiętam jak w gazetach opisywali, że mamy już trzy mecze do oglądania, a nie tylko jeden. I to było wielkie ?wow? dla polskiego tenisa. I potem nasze obozy, trenerzy, fizjoterapeuci byli już w tym środowisku. Dla nich też było coś niesamowitego. Krzyczeli: ?O matko, nigdy tu nie byłem?. Tak samo oni musieli się tego nauczyć, zobaczyć jak inni trenują, zawiązać nowe kontakty, wymieniać doświadczeniem. Właśnie dzięki temu teraz młodzi zawodnicy wiedzą, że w Polsce może się urodzić mistrzyni Wimbledonu. Nie ma żadnych ograniczeń, kompleksów. To jest rzecz naturalna. Dla nas wszystko, co odkrywałyśmy razem było zupełnie nowe, dostanie się do drabinki, czy przejście kolejnej rundy to było naprawdę ekscytujące i emocjonujące. Pamiętam, jak mówiłyśmy: ?Grałyśmy na Garrosie, to teraz walczymy o US Open i występ w Australii. Wszystko było ?łał, łał, łał?. Teraz doczekaliśmy takich czasów, że liczymy na dobre wyniki, przejście kilku rund. Agnieszka tak się wybiła, przeczyściła szlaki, że teraz ludzie się przyzwyczaili do sukcesów. Jak nie wygra Szlema, to nie będzie ?wow?, tylko ?ok?.

Sukcesy spowszedniały? Rozpieściliśmy kibiców? Każdy przyzwyczaił się, że odnoszą sukcesy. Czy to nie działa trochę na szkodę tego sportu? Ludzie nie zdają sobie sprawy, co tenisista musi w życiu poświęcić, żeby wystąpić w turnieju głównym Wielkiego Szlema.

Może tak, że z drugiej strony może to trochę pomóc. Wtedy cała uwaga kibiców nie koncentruje się na jednym zawodniku, tylko rozdziela się na kilku. Czasy się zmieniły. Teraz polecenie na turniej nie jest już jakimś wielkim kosztem. Bilety są łatwo dostępne. Dużo młodych zawodników startuje po całym świecie. Jeżdżą na mniejsze turnieje łapać punkty. Kiedyś było dużo ciężej polecieć na taki turniej, więcej to kosztowało i dlatego też mniej osób grało w tenisa. Teraz jest to bardziej dostępne i przez to też się wydaje, że aby naprawdę coś osiągnąć, to trzeba dojść do wielkich wyników.

A czy to nie jest trochę tak, że dziś jest aż za łatwo? Kiedyś musieliście o wszystko walczyć, wyrywać. Dziś jednak jest nieporównywalnie łatwiej.

Na pewno mieliśmy ogromną motywację do gry, chcieliśmy się pokazać, coś osiągnąć, pokazać, że nas też stać na to, by wygrywać. Udowodnić sobie i innym, że dajemy radę. Fakt, że wtedy co nie zrobiliśmy, to byliśmy pierwsi. Mimo wszystko wybiłyśmy się, nie odpuściłyśmy. Jak miałyśmy okazję i możliwości to się nie zastanawiałyśmy, wiedziałyśmy czego chcemy. Może to dało efekty i dlatego teraz jesteśmy tam, gdzie zawsze chcieliśmy się znaleźć.

Rozmawiał: Piotr Dąbrowski