Godzina z tenisistą #1: Katarzyna Kawa

195

Z jedną z najlepszych polskich tenisistek Katarzyną Kawą w pierwszej odsłonie nowego cyklu rozmawiamy o tym, dlaczego rocznik ’92 był złoty dla polskiego tenisa, jak przebijać się na szczyt krok po kroku i z jakiego powodu biały sport w Polsce cały czas rośnie w siłę.

 

Jak to się stało, że młodej dziewczynie z niewielkiej Krynicy Zdrój zachciało się spróbować sił w tak niezwykłej dyscyplinie, jaką jest tenis ziemny?

Moja przygoda z tenisem zaczęła się jak miałam około pięciu lat. Pochodzę z małej miejscowości w górach, pewnie wszystkim dobrze znanej z wypoczynkowych walorów Krynicy Zdrój. Jest to znana miejscowość, ale pozbawiona tradycji tenisowych, więc można powiedzieć, że pod tym względem to ja zaczęłam się tam jako jedna z pierwszych zajmować tenisem na poważnie. Kiedyś przyszłam na kort z moją mamą, bo ona już wcześniej próbowała swoich sił na korcie. Spodobało mi się, ale uprawiałam równocześnie inne sporty, bo grałam jeszcze w koszykówkę, jeździłam na nartach. Można powiedzieć, że brałam się za wszystko, co się tylko wiązało z ruchem. Myślę, że dzięki tej wszechstronności, jaką wtedy wypracowałam, byłam bardzo sprawna i nigdy nie miałam z niczym problemu. Patrząc z perspektywy czasu bardzo mi to pomogło, a pozytywne skutki młodzieńczych zabaw odczuwam do dziś. Z Krynicy musiałam wyjechać mając 15 lat, bo nie było żadnej hali do grania w zimie. Musiałam albo dojeżdżać do Nowego Sącza, bądź jeździłam na Słowację. Przeniosłam się do Krakowa, gdzie zaczęłam współpracę z trenerem Piotrem Żurawieckim, która trwała pięć lat. Miałam tam naprawdę dobre warunki, natomiast po pewnym czasie nie miałam już kompletnie z kim grać. Występowałam w turniejach juniorskich, walczyłam, ale ciągle goniłam, bo moje pochodzenie z małego miasta, gdzie nie miałam rywalizacji, nie pozwoliło mi się rozwijać tak szybko, jakbym tego chciała. Sporo potrafiłam, ale brakowało mi ogrania turniejowego i walki z dziewczynami na moim poziomie. Dziś już mogę powiedzieć, że takie doświadczenia naprawdę bardzo mi się przydały, wzmocniły mentalnie i dzięki temu jestem lepszą tenisistką. Im jestem starsza, tym lepsza (śmiech).

Mówiłaś o niewielkich tradycjach tenisowych w Krynicy. Ale czy to nie jest paradoksalnie tak, że właśnie z tych mniejszych miejscowości wykuwają się największe talenty?

Całkiem możliwe, ponieważ wtedy faktycznie potrzebna jest pasja i miłość do tak wymagającego sportu jakim jest tenis. Trzeba być wtedy wyjątkowo wytrwałym, bo w takim wypadku można tylko oglądać najlepszych w telewizji, próbować się rozwijać. Na pewno też chęci i determinacja osób z mniejszych ośrodków jest nieco większa, niż tych z wielkich miast. Ja od zawsze byłam bardzo zawzięta. Zaczynałam na ściance i odbijałam piłeczkę. Od samego początku bardzo mnie irytowało, gdy piłka wylatywała za ściankę. Natomiast myślę, że ta moja zawziętość oraz chęć bycia jak najlepszym też mi bardzo pomagało, bo to mnie też cały czas pchało do przodu. I mimo że nie widziałam jakiś przykładów, to cały czas wierzyłam w to, że mogę być coraz lepsza.

Przeskok z roli obiecującego juniora w jednego z wielu seniorów był bolesny?

Nie, nie odczułam tego za bardzo. Ja przeszłam na tenis seniorski mając 17 lat. Teraz patrząc na to z perspektywy czasu myślę, że to było trochę za wcześnie. Wtedy byłam 120-130 w juniorskim rankingu ITF i miałam szansę na zagranie Wielkich Szlemów, ale nie pociągnęłam tego dalej. Ale cóż… Było minęło. Weszłam w tenis seniorski i w rzeczywistości nie była to dla mnie jakaś wielka zmiana. Wiadomo, że przeciwniczki były coraz lepsze, ale bardzo szybko pięłam się w górę rankingu i zaczęłam jeździć po turniejach, także nie był to dla mnie jakiś wielki skok. Ale wiadomo, że podczas kariery juniorskiej nie zarabia się praktycznie w ogóle więc o dalszej grze tam zadecydowały względy finansowe. Straciłam sponsora ponieważ mój wujek, który wspierał mnie finansowo przez lata juniorskie, nie był w stanie dłużej mi pomagać i musiałam zacząć zarabiać sama na siebie, na swoją karierę. Zaczęłam grać ligi, turnieje seniorskie , bo wiedziałam, że tylko w taki sposób mogę kontynuować karierę tenisową na wysokim poziomie.

Czy właśnie gra w lidze niemieckiej, czy czeskiej pozwoliła Pani odetchnąć?

Wiadomo, że turnieje zawodowe to zawsze jest priorytet, bo dzięki nim zdobywam punkty i coraz wyższe miejsce w rankingu WTA. Na pewno bardziej się spełniam na turniejach, niż na ligach. Natomiast ligi to jest bardzo fajna odskocznia, bo w pewnym momencie sport indywidualny robi się sportem drużynowym, zależy nam na wygraniu każdego meczu i każdy punkt się liczy. Tak jak na turniejach czasem przez rywalizację zerkamy na siebie niechętnie, na lidze się wspieramy i kibicujemy sobie wzajemnie. To bardzo przyjemne. Wiadomo też, że gra się tam okresowo. W lidze niemieckiej gramy systemem maj-czerwiec, we wrześniu liga czeska i to już jest praktycznie koniec. Także to jest dla mnie taka odskocznia, trochę inny tenis, dużo mniej presji, można się pobawić tenisem.

Czy można powiedzieć, że Pani generacja była trochę pechowa? Nie był to okres ani wsparcia Prokomu, ani obecnej, raz lepszej, raz gorszej, ale generalnie łatwiejszej drogi do zawodowego tenisa?

Jak najbardziej. Mam wrażenie, że wpadłam w taką dziurę międzypokoleniową. Faktycznie, jeśli chodzi o finansowanie i ogólne zainteresowanie tenisem, to jak najbardziej. Z pewnością to mi nie pomogło, ale nie ma co się obrażać na rzeczywistość. Było, co było. Z jednej strony mam taki plus, że urodziłam się w roczniku ’92, który był moim zdaniem złotym rocznikiem polskiego tenisa. Do tej pory mamy większość czołowych zawodniczek, za wyjątkiem Agnieszki, właśnie z rocznika ’92. Była między nami zdrowa, ale bardzo duża rywalizacja i myślę, że dzięki temu pchałyśmy jedna drugą do przodu, czego skutki widzimy dzisiaj.

W naszym kraju utarło się, że pierwsze szlify i punkty w zawodowym tourze są często dosyć bolesne, mimo że odbywają się z reguły w Polsce. Jak to było w Pani przypadku?

Dokładnie. Ja debiutowałam tydzień po tygodniu w polskich turniejach z pulą nagród 10 tys. dolarów w nieistniejącej już imprezie w Kędzierzynie Koźlu, następnie Warszawa i na zakończenie wyjazd na Słowację.

Na rozwój zawodowej kariery są z reguły dwie drogi. Jedna to metoda tzw. ?strzałów? gdzie po sporych sukcesach tenisista stara się utrzymać dosyć wysoko i dalej piąć się wyżej i wyżej. Druga to spokojna praca krok po kroku z wyznaczaniem sobie długoterminowych celów. Jak było to w Pani przypadku?

Myślę, że w moim przypadku było to wypośrodkowane. Na pewno nie można być za bardzo oczekującym i cały czas mieć nadzieję, że krok po kroku jakoś to się ułoży, bo jak się nie ryzykuje, to się nie ma. Natomiast też nie można stawiać wszystkiego na jedną kartę i oczekiwać, że w najważniejszych dla nas startach wszystko super mi wyjdzie, bo można się naprawdę mocno na tym przejechać, sfrustrować i to też nie będzie miało dobrego efektu. Warto poprawiać się krok po kroku, ale dobrze jest też w pewnym momencie dać sobie szansę i zaryzykować.

W Pani przypadku, mimo braku spektakularnych sukcesów, kariera powoli się rozwijała i obecnie coraz bliżej Pani do czołówki. Czyli jednak droga krok po kroku też przynosi rezultaty?

Szczerze mówiąc ja zawsze widzę siebie jeszcze wyżej niż jestem w danym momencie. To jest też dla mnie taką siłą napędową do dalszej ciężkiej pracy. Zarówno to, że widzę sama po sobie, czy z opinii ludzi którzy mnie znają, trenerów, itd., że ja wiem, że nadal się rozwijam. Dlatego też kontynuuję tą karierę i wierzę, że mogę być jeszcze naprawdę wysoko. Bo jeśli jestem coraz lepsza, to po prostu dlaczego nie?

Teraz wróćmy do roku 2016. Za Panią kolejny sezon zmagań na zawodowych kortach.

Ten sezon był dla mnie na pewno wyjątkowy, bo nastąpiło bardzo dużo zmian. Zmieniłam klub, przestałam trenować w poznańskim AZS, a rozpoczęłam treningi w Puszczykowie. Zmieniłam też trenera od przygotowania ogólnorozwojowego. Mam wrażenie, że ten sezon dał mi bardzo dużo. Nie tylko więcej doświadczenia, ale też nauczyłam się pokory. Pracowałam naprawdę ciężko, ale mimo tego nie widziałam takich rezultatów, jakie chciałam osiągnąć. Ale muszę powiedzieć, że też trochę za bardzo chciałam i może to też mnie trochę paraliżowało, usztywniłam się w niektórych momentach. Na pewno zrobiłam ogromne postępy, jeżeli chodzi o grę podwójną, zyskałam nowe umiejętności, zdobyłam najwyższy ranking w karierze. Dużo też mi dał pierwszy występ w reprezentacji Polski w rozgrywkach Pucharu Federacji. To dla mnie ogromne wyróżnienie i niesamowity sukces, który już na zawsze zostanie w moim CV. Szczerze mówiąc liczę na to, że ta robota, którą zrobiłam w zeszłym roku i którą wciąż kontynuuje da po prostu wymierne rezultaty.

Mecz w Pucharze Federacji z Tajwanem był dla Pani najprzyjemniejszym wydarzeniem 2016 roku? Była Pani przecież jedną z ostatnich zawodniczek, które miały okazję zagrać wspólnie z Klaudią Jans-Ignacik!

To prawda (śmiech). Na pewno to był dla mnie wyjątkowy moment, bo do tamtej chwili nigdy nie byłam nawet w reprezentacji juniorskiej, kadetów, żadnej reprezentacji Polski, więc to było dla mnie coś niesamowitego. Piękne, nowe przeżycie i poznanie atmosfery panującej wewnątrz drużyny wystąpienia z orzełkiem na piersi. To było na pewno coś wyjątkowego, o czym będę zawsze pamiętać. Jestem bardzo pozytywnie zaskoczona i uważam, że Pani Kapitan robi świetną robotę. Jesteśmy zgraną ekipą, szczególnie, że pojawiło się tutaj parę juniorek, których ja wcześniej nawet na oczy nie widziałam. Wcześniej nie było takich zgrupowań, ostatnie, zbierające wszystkie najlepsze dziewczyny to jakoś ponad dziesięć lat temu U14(śmiech). Atmosfera jest bardzo fajna, wszyscy dają z siebie maksa, trening jest ułożony tak, żeby było nam wygodnie. Nie jest to coś narzucone odgórnie. To dla nas super możliwość, bo rzadko kiedy jest taki moment, kiedy zbiera się tyle zawodniczek w jednym miejscu, żeby potrenować. Szczególnie w okresie przygotowawczym, gdzie zwykle każdy szuka jakiegoś sparingpartnera. W Puszczykowie zdarza mi się trenować z Angeliką Kerber, ale gdy ona jest w Polsce, to ma swój sztab, więc ja z reguły sparuję z Nastią Soshyną. Bardzo chętnie gram też z Magdą Linette, czy Kasią Piter jeżeli uda się spotkać. Bardzo cenię to, że mam możliwość trenowania z najlepszymi tenisistkami w kraju. Na co dzień szukam głównie wśród chłopaków, bo oni są przeważnie na miejscu, zawsze można fajnie pograć, więc łatam jak mogę (śmiech).

Jakby Pani porównała swoją dyspozycję i umiejętności do przedstawicielek czołowej setki rankingu WTA?

Na pewno niestety trening zaciera wiele różnic, więc trzeba by to sprawdzić podczas meczu o stawkę, na turnieju. To jest z reguły tak, że każdy etap treningowy okresu przygotowawczego jest inny. A wiadomo, że podczas przygotowań do sezonu nie trzeba być w formie, która ma być na turniejach. A trening jest po to, żeby podnosić tą formę dlatego nie rywalizuję na treningach. Dziś jeżeli chodzi o ranking, to coraz bardziej się wszystko wyrównuje, rywalizacja jest coraz większa. Pamiętam jak zaczynałam turnieje, to zawodniczki z rankingiem pięćset to traktowano to jako ?Ach, tylko pięćset!?. W tym momencie trzeba się bać każdego, szanować przeciwnika. Wiadomo, że Agnieszka jest w ścisłej czołówce. To wielka zawodniczka. Ale wszystkie walczymy. I czy to jest miejsce 100, 200 czy 300 to wydaje mi się, że to nie są aż tak wielkie różnice, ponieważ dobra gra przez parę tygodni może kompletnie to zmienić.

Gdzie rozpocznie Pani rywalizację w sezonie 2017?

Najpierw będzie to turniej rangi ITF 15 tys. dolarów w niemieckim Stuttgarcie w połowie stycznia. Potem może pojadę do Francji na turniej z pulą nagród 60 tys. dolarów. Na pewno w przyszłym sezonie chciałabym swój ranking singlowy podreperować. Cały czas dążę do zrealizowania mojego wielkiego marzenia, czyli zagrania w Wielkich Szlemach. Natomiast jeśli chodzi o debla chciałabym zacząć grać w turniejach WTA i przebić się jak najwyżej. Teraz jestem już w takim miejscu, gdzie mogę się już zacząć łapać do zawodów tej rangi. Na początku będzie to trochę ryzykowne, ale myślę, że parę razy zaryzykuję i będę chciała zaistnieć w tym większym świecie tenisa.

Coraz więcej Polek widzimy na listach WTA, młode zawodniczki odnoszą spore sukcesy. Jest lepiej niż było kilka lat temu?

Zdecydowanie. Myślę, że jest coraz lepiej. Kiedyś była Agnieszka, nasz rocznik i tyle. Teraz wchodzą młode dziewczyny, jest utalentowana Magda Fręch, pojawia się zaplecze w postaci Igi Świątek, Mai Chwalińskiej. To dziewczyny, które są bardzo młode, a jednak potrafią już wygrywać w seniorskich turniejach. Także przyszłość zapowiada się całkiem fajnie.

Tym młodym dziewczynom jest teraz łatwiej, niż było Pani?

Na pewno. Wzrosła świadomość trenerów, nawet samych zawodników. Kiedyś trenowało się bardziej ?na czuja?, czyli w stylu ?bo wszyscy tak robią?. Teraz mamy do dyspozycji coraz więcej literatury, coraz więcej szkoleń. Teraz albo dowiadujemy się, albo wiemy, jak ten trening powinien wyglądać. Na co bardziej zwrócić uwagę. Mniejsze znaczenie ma kwestia szczęścia. Nie jest tak, że każdy ma swoją teorię i dzięki temu każdy, kto dziś wkracza do zawodowego tenisa ma znacznie większe szanse, niż my kiedyś. Nowy pomysł nigdy nie będzie zły, jeśli będzie skuteczny.

Wiadomo, że na korcie jesteście rywalkami, ale czy poza kortem istnieje przyjaźń?

Ja zawsze powtarzam, że w tenisie nie ma miejsca na przyjaźnie. Może to być dobre koleżeństwo, my się dogadujemy, lubimy, chętnie spędzamy ze sobą czas. Ale ciężko się przyjaźnić, jeśli ma się tą świadomość, że niedługo ta dziewczyna może być moją przeciwniczką na korcie. Oczywiście mamy dobry kontakt, ale ostatnio złapałam się na tym, że jak rozmawiamy, to w ogóle nie mówimy o tenisie. I wtedy jest dużo lepiej(śmiech). Ja jestem trochę typem domownika. Jeśli już mam czas, to lubię posiedzieć w domu. Mało mam takich momentów w trakcie sezonu, żeby przyjechać do domu, posiedzieć i faktycznie nic nie robić. Takie chwile są dla mnie niezwykle cenne i bardzo je doceniam.

Oprócz tenisa jest Pani jedną z niewielu zawodniczek w tourze, które mają plan B na życie po tenisie.

Myślę, że połączenie zawodowego uprawiania sportu i nauki jest bardzo ciężkie. Ja mam to szczęście, że mam łatwość przyswajania wiedzy. Co więcej, interesuje się wieloma rzeczami. Dla mnie studiowanie takiego kierunku, jak fizjoterapia to naprawdę fajna sprawa. Z jednej strony to uzupełnienie wiedzy tenisowej, bo wiem co robić, a czego nie robić. Przykładowo wiem, jak zrobić właściwie rozciąganie. Z jednej strony się uczę, a z drugiej to jest coś w czym mogłabym kiedyś komuś pomóc. Jestem na II roku fizjoterapii na Wyższej Szkole Pedagogiki i Administracji im. Mieszka I w Poznaniu i I roku ekonomii na Akademii Humanistyczno-Ekonomicznej w Łodzi. Z moim doświadczeniem sportowym, a także wiedzą zdobytą, jako fizjoterapeuta, tak być może w przyszłości widzę siebie. Nie wiem co z tego będzie, ale chciałabym mieć po prostu inną możliwość, niż stanie na korcie z koszykiem.

Zbliżają się święta Bożego Narodzenia. Jak Katarzyna Kawa spędza ten wyjątkowy okres?

Jest to zawsze bardzo rodzinne święto, mam sporą rodzinę, więc jest bardzo dużo osób. Przyjeżdżam w góry, jeżdżę na nartach. To dla mnie bardzo wyjątkowa chwila w roku i zawsze staram się być z najbliższymi. Rodzina to jest rodzina, w tym gronie czuję się najlepiej na świecie.

 

Rozmawiał: Piotr Dąbrowski