Deszcz i wiatr, ale tradycji stało się zadość - dzięki przezorności hohvara mogliśmy zagrac pod Jodłowym balonem.
Duszno i parno, a z dachu czasami woda, ale po hardcorowych ekscesach w Pasymiu na wolnej, choć równej (kortowy naprawdę sie stara) cegle rozpocząłem z wielką werwą i myślałem że rozniosę hohvara na strzępy
Przy 4:0 zacząłem się zastanawiać, czy zdążymy zagrać 2 czy 3 sety?
Ale myślał indyk o niedzieli, a zrobiło się 4:4. Nie wiem dlaczego, może hohvar wie?
Potem się ustabilizowało, starałem się grać bardzo uważnie, 5:4, 5:5, 6:5 i tu też tradycja się dopełniła: 2 DF hohvara i po przewagach dopiąłem seta na 7:5.
Krótka przerwa ręcznikowa (parno, okulary odmawiały posłuszeństwa) i jedziemy dalej. Teraz już na kompletnym luzie powinno być lepiej.
1:0 i zaczął się koszmar: co druga piłka zepsuta albo zagrana w półkortu - czyżby hardcorowy sparing właśnie wychodził mi bokiem? A hohvar jak stary rutyniarz kończył strzałami po rogach. Dobijał mnie jeszcze skrótami-dziwakami a pognębił kończącym slajsem w pełnym gazie z półkortu w samo spojenie mojego prawego narożnika - takiego zagrania jeszcze u niego nie widziałem.
Zrobiło się 1:5 i nie widać nadziei...
Ale świat jest pełen niespodzianek - pod nasz balon zajrzał następny chętny, zajrzał i wyszedł, ale zrobił swoje. Do końca 10 minut, hohvar częściej patrzy na drzwi niż na piłkę, ja gram netowe serwisy czym przedłużam mecz, gram szmatławy serwis w linię, hohvar ryzykuje ostre uderzenia, po ścianach i po przewagach 2:5 a zostało 8 minut, ale praktycznie mniej bo jeszcze szczotkowanie kortu... Wychodzimy na ostatni gem, rybka albo akwarium ale gra się nie klei, szanse uciekają, nawet nie pamiętam jak, ale jest 3:5 i czas zamiatać. Uff, uciekłem spod brzytwy...
PS. Powyższe pisałem oczekując na korporacyjne jajeczko z Prezesem, więc przepraszam za całokształt. Więcej nie będę.