Na początku serdecznie podziękowania dla Szymka (Wyczesanego), który napisał akurat w chwili, kiedy dopadła mnie wena twórcza na pisanie, wysyłając mi swój magiczny serwis w linku. Link skopiowałem, tym samym usuwając sobie ze schowka pisane wypociny z Forum. Niefortunnym trafem, próbując otworzyć nową kartę, usunąłem tekst, który pisałem, a przez kochanego Wyczesa został mi jedynie link.
Od nowa. Dziękuję ślicznie
.
Plany były. Starty w turniejach, które odbywały się cyklicznie w każdy drugi tydzień kolejnego miesiąca (ul. Nakielska, tenisiści z Bydgoszczy będą wiedzieli). Ogólnie - dużo gry na punkty.
I rzeczywiście, ochota na grę była. Pogody jednak nie było, przynajmniej na początku sezonu tenisowego (zdaje się, że to był maj) - pierwszy turniej cyklu był przesuwany trzy razy (z weekendu na następny) - korty były mokre. Chęci na turniejowe granie jakoś odeszły, było jedynie pykanie na "swoich" kortach, znalazły się też inne zajęcia.
Turnieje nie wyszły. Gra na punkty? Pourywałem kilkanaście setów w sezonie swojemu sparingpartnerowi, który gra więcej, dłużej i jest bardziej ograny - dwa spotkania udało się wygrać, w trzech setach.
Meczów nie było dużo, ale każdy przynosił kolejne doświadczenia. Psychika na korcie uległa zmianie, na lepsze - w końcu. Potrafiłem wyjść ze stanu 2:5 w secie, przegrywając dopiero w tiebreaku. Widać więc progres w tym elemencie. Sporo pracy jeszcze przede mną...
No, właśnie. Po co ta praca? Nie wiem, czy jest mi to do czegokolwiek potrzebne. Zawsze bardziej cieszyło mnie przebijanie na luzie z partnerem, niż gonitwa za punktami. Poziom gry, który reprezentuję pozwala na w miarę regularne trzymanie piłki w korcie z umiarkowanie szybką piłką - dajmy na to te 60% "mocy". Bardzo przyjemnie gra mi się z lepszymi ode mnie, również grającymi jednoręczny backhand, którzy grają po x-naście, a czasem x-dziesiąt lat - są to instruktorzy narciarstwa, tenisa, którzy nadal są w formie. Co fajniejsze, Ci ludzie mówią, że ze mną też bardzo fajnie się gra - to cieszy
.
Przydreptał do mnie rower (po 7 latach bez jazdy) - skończyła się gra w tenisa. Od 20.07 do pierwszego tygodnia grudnia byłem na korcie dosłownie kilka razy. I to tylko ze względu na to, że ktoś mnie zaprosił na kort pożyczając przy tym rakietę (jak moje strzeliły - tak leżały sobie w kącie pokoju).
W tym czasie przejechałem 3670 km i wcale nie żałuję tego przejeżdżonego czasu, który odbył się kosztem gry w tenisa. Nie rozwijałem się "tenisowo", ale zdobywałem doświadczenie życiowe. Doświadczyłem uprzejmości kierowców dla rowerzystów, widziałem wiele ciekawych miejsc. Najdłuższa wyprawa, odbyta wraz z małą grupką zapaleńców na dwóch kołach to Bydgoszcz-Toruń-Bydgoszcz. W dniu, w 7 godzin i kilka minut, przejechałem 147,5 km (zwiedzanie miasta + sama jazda). Przy czym droga do Torunia (ok. 40 km) zajęła nam godzinę i 23 minuty.
Jak nie rwałem naciągów to przebijałem dętki
.
"Bieganie zamieniłeś na siedzenie." - coś w tym jest. Ta krótka przerwa od gry jednak na pewno mi się przydała.
Teraz wracam do gry, już bez planów, że w nowym roku będę regularnie grał w turniejach, ganiał za punktami i udawał, że sprawia mi to przyjemność. Pójdę, raz, czy drugi - dotrzymam towarzystwa, bo atmosfera zawsze jest świetna, ale bez "napinki" o wynik. Wygram - fajnie, nie wygram - też fajnie, bo chociaż pograłem
.
Na Turniej Forumowiczów, o ile się uda, też chętnie wpadnę. Pozdrawiam
.