Ja oglądałem wczoraj Isnera z Johnsonem. Mecz jak typowy mecz dwóch drwali (zwłaszcza, gdy serwował Isner niewiele się działo). Ale przyglądam się zawsze z sympatią Johnsonowi. Nie dlatego, żeby jego tenis jakoś mnie porywał, ale dlatego że ten chłopak ma ciekawą historię. Przeszedł bowiem bardzo rzadką wśród zawodników ze światowej czołówki drogę - poszedł na studia (University of South California) i grał pełne 4 lata w rozgrywkach akademickich w drużynie USC Trojans. W tym czasie zdobył 4 drużynowe akademickie mistrzostwa USA oraz dwa tytuły indywidualne w latach 2011-2012. Dopiero po skończonych studiach, w 2012 roku, Steve przeszedł na zawodowstwo i zaczął grać "za pieniądze" (jako student miał zakaz startowania w jakichkolwiek profesjonalnych turniejach).
Niezwykle rzadko się zdarza, by ktoś przeskakiwał ze szczebla NCAA (rozgrywek akademickich) na poziom zawodowców i był w stanie awansować do czołówki ATP (Steve jest aktualnie nr 25 i to jest jego najwyższa pozycja w karierze).
Ot, taki "jeden z nas", czyli "amator", który daje radę w meczach z zawodowcami...
.
A dziś ja także z przyjemnością zarwę nockę dla meczu Zverev-Monfils.