SABR pisze:Ja traktuję ten olimpijski turniej "rankingowo" w następującej hierarchi - turniej wielkoszlemowy > World Tour Finals/ WTA Championship > ATP Masters 1000/Premier Mandatory > Premier 5 (dla WTA) > Igrzyska Olimpijskie > turnieje rangi 500 > turnieje rangi 250.
Jako ekonomista powiem, że wartość rynkowa danego dobra jest wprost proporcjonalna do jego rzadkości. Skoro turniej olimpijski odbywa się raz na 4 lata, to jego wygranie jest statystycznie najtrudniejsze. Między Londynem a Rio każdy zawodnik miał teoretycznie 16 szans na wygranie jakiegoś turnieju wielkoszlemowego. Jak nie trafił z formą na AO, albo przeciwnicy byli za mocni (czy z innego powodu jeszcze), to zawsze miał RG, W albo USO. Plus kolejny sezon, i kolejny i kolejny...
Popatrzcie też na to z następującej perspektywy - jak trudno jest utrzymać się w światowej czołówce na tyle długo, by mieć szansę na medal na Igrzyskach na dwóch kolejnych turniejach olimpijskich. A na trzech? Tylko kilku gości ze ścisłej światowej czołówki dostaje więcej niż jedną realną szansę na wygranie turnieju olimpijskiego w tenisie.
Żeby było jasne, ja także najwyżej cenię zwycięstwa wielkoszlemowe. 99% zawodników ze światowej czołówki pewnie też tak myśli, bo te cztery turnieje to prestiż, kasa, punkty - w dowolnej kolejności
. Swoją drogą - myślę, że dla większości tenisistów spoza czołówki najważniejsze są mniejsze turnieje (bo tam zarabiają na życie), a start w turnieju wielkoszlemowym to taka nagroda za dobrą robotę.
Ale nie zgadzam się, że zdobyć medal na IO jest łatwiej niż wygrać turniej wielkoszlemowy. I dlatego wierzę tym zawodnikom, którzy mówili albo jak ważne dla nich było wygranie IO, albo jak brakuje im tego tytułu do dopełnienia kolekcji trofeów.