„Dziennik”: Fibak nie wierzy w winę Dawidienki

24

Przyszły ciężkie czasy dla białego sportu. W tenisie afera goni aferę. A wszystko zaczęło się od Nikołaja Dawidienki, który „odpuścił” mecz na turnieju w Sopocie. Rosjanin ma jednak obrońcę. – Nie mogę uwierzyć w jego winę – mówi „Dziennikowi” najsłynniejszy polski tenisista, Wojciech Fibak.

Co się dzieje z białym sportem? Ostatnio wybucha w nim skandal za skandalem.

– Rzeczywiście, tenis to był zawsze sport dżentelmenów, a ostatnio ma bardzo złą prasę. Zakłady bukmacherskie, kokaina wykryta u Martiny Hingis i jeszcze zatrucie Tommy’ego Haasa. Wszystko zaczęło się od afery bukmacherskiej w Polsce z udziałem Dawydienki. Do tej pory turniej w Sopocie znany był przede wszystkim z tego, że po raz pierwszy zdobył tu ważny tytuł Rafael Nadal. Teraz wszyscy mówią o tym, że Dawydienko sprzedał tam mecz.

Chyba nie o ten rodzaj sławy nam chodziło…

– No tak, tym bardziej, że większość afer tenisowych ma swoje korzenie na Wschodzie. To obok Ameryki Płd najbardziej niepewny region. Kiedyś bardzo nieprzyjemna atmosfera panowała wokół Jeleny Dokic z Serbii, Czesi Ulrich i Korda wpadli na dopingu, a partner deblowy Wilandera, Karel Novacek miał problem z kokainą. Haasa jakaś dziwna słabość dopadła właśnie w Rosji, tuż przed decydującym meczem w półfinale Pucharu Davisa. Haas pewnie myśli, że skoro otruli Juszczenkę i Litwinienkę, to jego też. Podejrzane zakłady to oczywiście Rosja. łatwo więc wskazać na Dawydienkę.

Ale na porażkę Dawydienki w Sopocie poszły zakłady o wartości 7 mln dol. To są konkrety.

– Od początku nie mogę uwierzyć w jego winę. Lubię tego chłopaka. Ma naturalny talent i serce do gry, do tego jest niezwykle skromny. Nie kupi sobie willi w Beverly Hills, nie wyda fortuny na przyjęcia w St. Moritz albo na obraz Picassa. Dotarł na tenisowy szczyt, a nie ma wielkiego nazwiska. Sławę zawdzięcza dopiero tej aferze. Znam całe jego otoczenie – żonę, brata, menedżera. Wiem, że takie machinacje nie leżą w jego naturze. To nie Kafielnikow, o którym wiadomo było, że jest hazardzistą, żył szybko, z przygodami, mógł wpaść w długi, w złe towarzystwo.

Bronię Dawydienki. Wiadomo, że przed przyjazem do Sopotu przegrał w trzech turniejach w pierwszych rundach. Może należy sprawdzić, czy w tamtych turniejach też obstawiano jego porażki. Może to klucz do całej sprawy. Może herszt jakiejś bandy obserwując jak słabo mu idzie w kolejnych turniejach, kazał w Sopocie podwoić stawkę. Ktoś mógł usłyszeć, że Dawydience zależało na szybkim wyje?dzie na turniej do Kanady. Rok wcześniej, po wygraniu Sopotu, przegrał tam dwa ważne turnieje w pierwszych rundach.

A najlepszym dowodem jego niewinności jest fakt, że ten mecz w Sopocie przerwał. Gdyby miał świadomość, że uczestniczy w wielkich zakładach, dograłby do końca. Krecz automatycznie rzuca na niego podejrzenia. Gdyby coś kombinował na pewno wolałby tego uniknąć.

Cały wywiad w dziennik.pl