Czy Kapaś powtórzy wyczyn Przysiężnego?

57

Andriej KapaśW piątek Andriej Kapaś awansował do półfinału turnieju cyklu ITF na kortach ziemnych w egipskim Szarm el Szejk (pula nagród: 10 tys. dolarów), gdzie niestety uległ rozstawionemu z numerem piątym Jose Chece – Calvo (Hiszpania, 5). Na pocieszenie zdobył tytuł w grze podwójnej. W trzech poprzednich singlowych pojedynkach polski tenisista nie stracił nawet seta! Nie byłoby w tym nic zaskakującego, patrząc na rangę zawodów, jednak obserwując tegoroczne wyniki zabrzanina, fakt, że do obecnych występów przygotowywał się na nawierzchni twardej w hali, a na dodatek, że w II rundzie okazał się lepszy od notowanego 540 pozycji wyżej w rankingu ATP Flavio Cipolli (Włochy, 188 ATP)! Czy można powiedzieć, że wyrasta nam kolejny talent? W specjalny optymizm nie można popadać, biorąc pod uwagę wiek zawodnika (skończy 25 lat w tym roku). Wielu nawet przekreśliło już szanse tego gracza. Niegdyś ćwierćfinalista juniorskiego Australian Open ma w zanadrzu papiery, żeby sięgać po tytuły w tego typu imprezach, a nawet zajść jeszcze dalej niż dotychczas.

Oceniając „Kapę” należy zwrócić uwagę na jego warunki fizyczne, których mógłby mu pozazdrościć nie jeden rywal. Urodzony w Kijowie jest wysoki, dzięki czemu wielu zagranicznych tenisistów, na czele z Dustinem Brownem (Niemcy), nazywa go „Big Manem”, a co za tym idzie Polak dysponuje bardzo dobrym serwisem. Nieźle radzi sobie także w odbiorze. Przez całą karierę nie mógł narzekać na poważniejsze urazy. Od zeszłego sezonu tenisowa przygoda Andrzeja nieco zmieniła bieg. Wszystko zaczęło się w listopadzie 2013 roku, kiedy po treningach w Warszawie, pod okiem byłego trenera – Mario Trnovsky’ego – do jego teamu dołączyła nowa osoba, która miała się zająć marketingiem, PR-em samego zawodnika. Po tym „wydarzeniu” ruszyły na portalach społecznościowych konta „Andriej Kapaś Official” na Facebooku oraz „Andriej Kapaś” na Twitterze. Miało to pomóc w reklamie obiecującego „produktu”, a sam Andriej miał się skupić na osiąganiu coraz lepszych rezultatów. W między czasie zdobył parę tytuł na futuresach w grze podwójnej, głównie w parze z Grzegorzem Panfilem, z którym trenuje na co dzień. Plan startów został nakreślony przez obu graczy bardzo intensywnie, co więcej Ślązacy wysoko postawili sobie poprzeczkę, bo najpierw zdecydowali się na podróż na eliminacje do Stuttgartu na imprezę ATP World Tour 250. Niestety, pożegnali się z nią już na tym etapie, chociaż poziom, jaki pokazali, niewiele odbiegał od tego, jaki prezentowały rakiety pierwszej i drugiej setki. Rozpoczął się lipiec, co oznacza, że oczy polskich kibiców, a zwłaszcza zawodowców były skupione na challengerze Poznań Open 2013. Po wykreśleniu z kalendarza kilku polskich turniejów ITF, biało – czerwony stracił punkty rankingowe, przez co notował spore spadki w przeciągu kilku tygodni. Zawody w Wielkopolsce rozpoczynał więc od kwalifikacji. Jak się okazało, był jedynym reprezentantem gospodarzy, któremu udało się przez nie przebrnąć. Internet przypomniał sobie dzięki temu o nim. Sam gracz nie popadał w pełen optymizm, bo wiedział, że walka o punkty i o premie finansowe dopiero się zaczyna. W I rundzie trafił na notowanego wówczas około 500 miejsc wyżej Jonathana Eysserica z Francji. Przy czterdziestostopniowym upale na korcie centralnym panowie spędzili trzy godziny, podczas których rozegrali bardzo zacięty pojedynek. Obaj mieli piłki meczowe, jednak końcowy cios zadał „Trójkolorowy”. Na Kapasia spadła fala krytyki, że nie wykorzystał meczboli, że nie umie grać pod słońce itd. „Sława” towarzysząca mu od początku tygodnia poskutkowała tym, że bardzo szybko negatywne komentarze pojawiły się w internecie. Czytając większość z nich, miało się nieodparte wrażenie, że pisały je osoby, które nawet nie widziały tego spotkania. Przedłużone starcie singlowe niemalże pokryło się z meczem I rundy debla, gdzie Andrejowi partnerował, jak zazwyczaj miało to miejsce w ubiegłym sezonie, Grzegorz Panfil. Panom nie udało się stawić czoła czeskiej parze Jan Mertl/Libor Salaba.

To, co zostało po Poznaniu to radość z przejścia eliminacji, 320 euro za udział w głównej drabince oraz zaciśnięcie więzi z managerem. Owa współpraca zaowocowała nową stroną internetową. Wśród wymienianych polskich zawodników ponownie pojawił się Andriej Kapaś. Pomimo drobnych sukcesów problemy zostały te same, czyli brak jakiegokolwiek wsparcia finansowego dla uprawiających „biały sport”. Wraz z Andriejem zastanawialiśmy się, jak przyciągnąć potencjalnych sponsorów, ludzi, którzy mogliby jakoś wesprzeć i wpłynąć na promocję polskiego tenisa. Kłopoty z tym związane są tak duże jak lekceważący stosunek osób, którzy teoretycznie chcieli taką pomoc zaoferować. Jeszcze wcześniej pojawił się inny kłopot związany ze sprzętem, co wiadomo, jest głównym atrybutem w tym sporcie. Po zakończeniu współpracy z firmą Donnay, „Kapa” zagrał parę spotkań rakietami Babolata, jednak po chwili mogliśmy go oglądać już z Headem Prestige w ręku. Będący wówczas piątą rakietą naszego kraju Andrzej nie dostał żadnej pomocy od owej firmy, która stwierdziła, że limit kontraktów jest wykorzystany i przy najbliższej okazji się odezwie. Patrząc stricte na statystyki, jeden z najlepszych tenisistów znad Wisły musiał iść więc po pomoc do naszych zachodnich sąsiadów, którzy byli bardziej otwarci na współpracę z graczem. Wychodzi na to, że najlepszy interes miał szansę ubić na tym polski Head, który nie musiał wyłożyć ani złotówki, a promocję w dłoni Kapasia miał. Szczegóły kooperacji polsko – niemieckiej nie zostały do końca dogadane. Sytuacja zmieniła się niedawno, bo pod koniec lutego, kiedy to „nasz” Head zgodził się na kontrakt. Pierwsza porcja sprzętu ma przybyć na początku kwietnia.

Nagle, w listopadzie, pojawiło się światełko w tunelu, kiedy Andriej, Grzegorz Panfil i Marcin Gawron byli na turnieju. Stanisław Churas, czyli człowiek odpowiedzialny m.in. za zawody ITF w Bytomiu, wyszedł z propozycją przed PZT o utworzenie teamu Davis Cup Junior, w którego skład mieliby wejść tenisiści stanowiący zaplecze dla pierwszej drużyny Pucharu Davisa. Pomysł zaakceptował Wojciech Andrzejewski, dyrektor sportowy PZT, a później reszta zarządu. Znaleziono też środki na pokrycie kosztów zatrudnienia trenera, co było głównym celem Churasa. Został nim były reprezentant naszego kraju w tych rozgrywkach, Bartłomiej Dąbrowski, z którym zawodnicy dobrze się znali. „Pamiętam jak sam podawałem mu piłki podczas meczów jako ball boy” – mówił Andriej po tej decyzji. Pewne było jedno, do końca roku trzech wyżej wspomnianych graczy oraz Piotr Gadomski mieli zapewnione wsparcie trenerskie. Pojawiły się przy tym problemy logistyczne, gdzie miałyby odbywać się treningi, skoro trener jest z Pomorza, dwóch tenisistów ze Śląska, a do tego Marcin Gawron z Nowego Sącza i warszawski „Gadom”? Miejscem spotkań został Śląsk. Kłopoty były z zebraniem wszystkich na raz, jednak zawsze minimum dwóch podopiecznych się pojawiło. Podczas wyjazdu na turnieje do Turcji postanowiliśmy się ubiegać o promotora całej grupy, który miałby zapewniać zawodnikom odzież. Po uzyskaniu zgody PZT na ten pomysł, otrzymaniu paru wskazówek, skierowaliśmy zapytania do sklepów. O dziwo, szybko przyszła pozytywna odpowiedź, a właściwie informacja, że jeden ze sklepów jest zainteresowany współpracą. Sprawa miałaby być omówiona na zarządzie, podczas którego ustalone zostałyby środki przeznaczone na ten cel. Po tej dobrze zapowiadającej się informacji, sklep już się nie odezwał.

Początek sezonu nie był łatwy dla Kapasia, bowiem po porażkach w I rundach ITF, miał zaplanowany start w kwalifikacjach w Zagrzebiu. Gdyby zdecydował się na ten sam ruch w zeszłym roku spokojnie znalazłby się w drabince kwalifikacyjnej. W tym sezonie próg okazał się jednak o wiele wyższy, przez co już dwie godziny przed zamknięciem list Polak wiedział, że nie ma, co liczyć na występ. Spakował się i poleciał do Włoch, gdzie chciał wystartować w challengerze. W drodze zaczął narzekać na ból w krzyżu. Musiał zrezygnować ze startu i wrócić do Polski. Po spędzeniu paru dni w szpitalu wrócił do siebie i zaczął trenować. Determinacja rosła, przyszła współpraca z nowym klubem – Break Point Brwinów – który zaproponował stypendium. Zobligowany do występu w Halowych Drużynowych Mistrzostwach Polski zabrzanin zajął w parze z Bartłomiejem Dąbrowski szóste miejsce. Po krótkim odpoczynku przyszły kolejne treningi. „Davis Cup Junior” przestał istnieć, ale zawodnicy sami poczuli chęć wspólnej pracy pod okiem byłego zawodowca. Grupa składać się ma z Andrieja, wcześniej wymienianych Panfila i Gawrona, a także Błażeja Koniusza i jednego z najlepszych deblistów znad Wisły, Mateusza Kowalczyka. Jak poinformowali nas zawodnicy, ostatnio pojawiło się światełko w tunelu, które daje cień szansy na powrót projektu do budżetu PZT. Po kilku treningach Marcin i Andriej wybrali się do Szarm el Szejk, co możemy obserwować od tego tygodnia.

Historia Andrieja powoli zaczyna wyglądać jak przygody Michała Przysiężnego. Najpierw musiał zanotować duży spadek, żeby teraz udowodnić, że walka z rywalami z drugiej setki rankingu nie jest dla niego za dużym obciążeniem fizycznym i psychicznym. Dowodem na to jest także to, że przed Australian Open to właśnie „Kapa” odbijał piłki z głogowianinem oraz Tomaszem Bednarkiem. Czy jest szansa, aby zabrzanin osiągnął tak duży wynik jak „Ołówek”? Z pewnością droga czeka go dłuższa. Patrząc z drugiej strony na wiek, to jest o parę lat do przodu przed Michałem, dlaczego więc miałoby się nie udać? Obecnie Kapaś ma zapewnione minimalne wsparcie ze strony klubu, co pozwala mu na bardzo mały komfort psychiczny. Jeżeli więc znalazłby się sponsor, który pomógłby mu w rozwoju kariery, to wyższe setki są jak najbardziej możliwe. To, co jest w tej chwili potrzebą pierwszego rzędu to wyniki, ale żeby osiągać wyniki, trzeba mieć pieniądze na wyjazdy po te wyniki.